![]() |
Cytat:
Czyta się. |
Stąd do wieczności
Paczam:)
I co widzę...? Musiałem zbyt emocjonalnie wcisnąć "klika" bo przy okazji wyekspediowalem swoje urodziny do 2163. No dopiszę na szybko, co f-cznie widzę po urodzeniu, "bo to się w pale nie mieści". Leżę na trawie, nad zalewem Iskar, paczam w niebo i widzę to, co wy widzicie na ostatnim zdjęciu... https://i.ibb.co/zVhXqxCL/IMG-20250716-085708.jpg ...tylko od dołu, by nie było wątpliwości. Strażnik Domowy też czasami zaskakuje. Ona by się chciała przenieść (na chwilę) w czasy Dzikiego Zachodu. Ja mam w zwyczaju dogłębnie (oczywista na ile to możliwe) przestudiować historię kraju (krajów) do którego (których) się wybieram. Przy tworzeniu "obrazu" obecnej wycieczki dotarłem do wielu ciekawych f-któw, ba... Pojawiło się nawet coś na miarę nowej zajawki. Nowy obraz inspirowany wędrówką ludów z Wielkiego Stepu. Tylko na chwilę... W życiu codziennym nikogo nie obchodzi, co robisz. W życiu niecodziennym jest taka wieś Matra ze skansenem, gdzie są ostatnie ślady Pieczyngów, ich obyczajów itd. Byłem o rzut beretem. Tryb się zmienił. Mózg wyłączył. Byłem ale "gdzie indziej". Tymczasem suniemy naszym oddziałem na wschód. Na plecach "morze" Turków, którzy odbijają na Adrianopol. Zapewne powiadomić Murada, że coś się święci i zebrać większe siły. O 16.16 docieramy na miejsce. Godzinę później. https://i.ibb.co/h1hF0HJn/IMG-20250716-175225.jpg https://i.ibb.co/XZ567mfq/IMG-20250716-172014.jpg Krótka odprawa z kasztelanem. Klima funguje i nawet... https://i.ibb.co/gFbS5qL4/Screenshot...id-youtube.jpg ...bułgarski internet wyraża akceptację. |
BTW. A ten Ivan Aleksander w którym roku to zrobił ? ( w sensie - czy pomyliłeś rok, czy upływ czasu ).
|
W 1363-m podzielił Bułgarię wedle dwóch synów. Kiedy umarł w 1371-ym Stracimir się zbiesił i odrzucił zwierzchnictwo brata. Ogłosił się carem na Widinie. Stracimir był starszym, z pierwszej żony - synem Iwana Aleksandra.
Iwan Szyszman był młodszym - faworyzowanym i przeznaczonym do nadrzędnej roli. Taki nasz podział dzielnicowy i nic z tego dobrego nie wyszło. Iwan Aleksander miał więcej synów. Michałowi Asenowi z pierwszego małżeństwa udało się nawet zatrzymać Turków ale ostatecznie poległ. Węgrzy, Bułgarzy to w istocie czysta spuścizna Wielkiego Stepu. Ci ostatni się zeslawinizowali i uważa się ich język (staro-cerkiewno-słowiański) za jądro językowe języków słowiańskich. To na bazie tego języka Cyryl z Metodym opracowali cyrylicę i w ogóle usystematyzowali ten prajęzyk słowiański. Ciekawostką jest duże podobieństwo bułgarskiego z macedońskim. Oba te języki mają wspólną, wyjątkową cechę. Nie występuje w nich koniugacja czyli odmiana przez przypadki. Pierwszą stolicą odrodzonej Bułgarii była... Bitola. Podobnie Serbowie traktują Kosowo. Stąd tyle tarć, choćby na małym podwórku - Bałkanów Południowych. Czyja powinna być Macedonia? Grecy doprowadzili ostatecznie (obecnie) do zmiany nazwy nowego, macedońskiego państwa, Bułgarzy nigdy nie zrezygnowali z rewizjonizmu (podobnie Węgrzy czy Serbowie). Im większe manifestacje przynależności do sąsiadów, tym większe manifestowanie swojej odrębności przez Macedończyków. Jak słucham tego ... o nacjonaliźmie i rosnącym faszyźmie globusa pl, to pusty śmiech mnie ogarnia w kontekście mieszania narodami w tygle bałkańskim. Nie dojdziesz do ładu, szukając tam korzeni. A jak będziesz konsekwentny, to znajdziesz je w Mongolii, Turcji, Kazachstanie... gdzie chcesz. W sumie to Bułgarzy mogliby z powodzeniem ubiegać się o Krym. W tym kontekście powiedzenie: gdzie Krym a gdzie Rzym... nabiera zupełnie innego znaczenia. Tego zaś, co działo się nad Dunajem, to już tylko tęgie głowy albo losowo... małpa. Co by tam nie wylosowała, dało by się przypasować. Tymczasem po zajęciu apartamentu w Primorsko, ruszyły przygotowania do primorskiego tur de franca. Wybitnie szpiegowskiego etapu, pod który osobiście przygotowałem nasze dwa mustangi. Najpierw jednak... |
"Gdzie Rzym, gdzie Krym, gdzie karczmy babińskie?" to pełne staropolskie powiedzenie i w Twoim kontekście dodatkowy koloryt tygla...
Ale wszak tyś nie Babinicz... |
1 Załącznik(ów)
|
Cytat:
|
Tytus de ZOO
A i my z Krymem wiązaliśmy ogromne nadzieje.
Mickiewicz a sprawa krymska itd. Pierwsza aneksja Krymu, to misterna gra faworyta Katarzyny II - Grigorija Potiomkina, który przy Katarzynie dorobił się ogromnego majątku. Potiomkin zyskał tytuł Księcia Taurydzkiego (Krym nazywany był w Rosji Taurydą) i został szczęśliwym posiadaczem ogromnych dóbr na Kijowszczyźnie i Bracławszczyźnie. "Jego zadaniem było dbanie o dobry nastrój Imperatorowej. O rozrywki, doznania artystyczne i intelektualne, marzenia, pragnienia. Choć Krym był już rosyjski, trzeba się było postarać, by także na drodze wiodącej z Sankt Petersburga na Krym, a zwłaszcza na terenach nadczarnomorskich, wydartych z rąk Tatarów, wszystko lśniło, kwitło i śpiewało, jakby ta ziemia od zawsze była rosyjska. Folklor z reguły robi korzystne wrażenie na władcach. Potiomkin wiedział, że aby zadowolić Imperatorową trzeba uczynić lud szczęśliwym. Ten syn niższego oficera z okolic Smoleńska sam był przecież kiedyś "ludem". Pamiętne zatem były podczas "wielkiej inspekcji" carycy w 1778 roku, jej uroczystej podróży na Krym wraz z monumentalnym orszakiem festyny ludowe pełne muzyki i śpiewów. Postojów według kronikarzy, do których należał Georg von Helbig, autor pierwszej wydanej na Zachodzie biografii Potiomkina, było siedemdziesiąt sześć. Miejscowości, które odwiedzano po drodze doprowadzone zostały do stanu wręcz idealnego. Naprawiono drogi i płoty, świeżo bielono domy. Cieszyły oko rozkwitłe kwiaty przytargane w wiadrach prosto z pałacowych oranżerii i wsadzone do ziemi. Na gałęziach i parkanach porozwieszano dzwonki. Kwitł w miasteczkach przy krymskiej trasie handel, na drogach turkotały raźno wozy pełne zboża. Nikt nie kradł, nikt się nie zataczał, nie złorzeczył, nie przeklinał, dobrobyt zaglądał ludziom w oczy." Wiedza o tym, czym były Wioski Potiomkinowskie stała się dostępna w Europie dzięki Georgowi von Helbigowi, radcy w poselstwie księcia Saksonii w Petersburgu. Przeczytał uważnie jego książkę także Adam Mickiewicz. Cóż... Utrata Krymu przez Tatarów była skutkiem przegranej wojny 1768-77 przez Turcję, wybuchłej nomen omen w wyniku spalenia obozu Konfederatów Barskich, uciekających przed Kozakami. Powodów upadku było więcej. Gdy po wojnie z Turcją tatarski tron w Bachczysaraju objął wykształcony na zachodzie snob i lekkoduch Szachin Girej, uwiedziony grą carycy (przekupiony pochlebstwami i wyrafinowanymi uciechami) zrzekł się władzy i został okrzyknięty... kolaborantem, kłamcą, tchórzem. Oczywista przez tatarów krymskich. Następnie dla zachowania pozorów trzymano go w areszcie domowym a mirzów (szlachtę tatarską) przekonywano, że że mogą być spokojni o przyszłość swojej własności, tradycji, obyczajów i religii. Łapówki i seria intryg rozmiękczyły do końca część elit tatarskiej społeczności. Na zachodzie piano z sympatii do Rosji, bo w końcu okiełznano barbarzyńców... Ale i my fizycznie byliśmy na Krymie. Za sprawką Leona Potockiego i jego Pałacu Liwadyjskiego z katolicka kaplicą, który nabył w Liwadii ziemię i zafundował sobie posiadłość. Po śmierci Leona posiadłość kupił car Aleksander II. Żywota dokonał tutaj Aleksander III. W ramach Konferencji Jałtańskiej (zespół Liwadia została dzielnica Jałty) rezydował tam Roosvelt. Leon Potocki (herbu Złota Pilawa z linii prymasowskiej), akurat zasłużył się dla kraju. Historia Złotej Ordy, bo to jej spadkobiercami byli Tatarzy krymscy (a Złota Orda - imperium Czyngiz Chana), to równolegle historia upadku IRP. Najazdy tatarskie na południowe kresy, które miały miejsce przez ponad trzy stulecia (od XVI do XVIIIw.) pustoszyły i sukcesywnie wyludniały te tereny. Szacuje się, że w wyniku branek - czysty, żywy handel niewolnictwem (główne źródło dochodu Złotej Ordy) IRP straciła około 3mln ludzi. Uwzględniając współczesną tym czasom demografię, były to straty ogromne. OGROMNE. W tym kontekście (historycznym) jedyną spuścizną obecnej Ukrainy może być (dla mnie, trzeba by jednakowoż zapytać AI - prawda?) Ruś Halicka a i te tereny były najeżdżane regularnie przez Tatarów zwłaszcza pod protektoratem tureckim. Zresztą to w bezpośrednim naszym sąsiedztwie najlepiej rozwijał się nacjonalizm ukraiński. Bardzo łatwo jest dzielić wielonarodowe nacje. Stąd, jadąc na Bałkany zawsze wracam z takim obrazem. Był jeden czynnik, który jednoczył - wiara/wyznanie. Drugim - język. Trzecim - wspólny wróg. Zanim zanurzę się w fale Czarnego Morza pytanie: Z którym/którymi (z obecnych) polskimi politykami najlepiej kojarzy się wam Szachin Girej? Nie musicie tutaj odpowiadać. Możemy się nie interesować polityką, polityka i tak zainteresuje się wami. Szczerze pisząc, moim (niczym branki dla Tararów) marzeniem było wyrwać się z polskiej rzeczywistości. Wyrwać się z kraju, którego praktycznie już nie ma. Bardziej nawet krainy czyli terenów przyległych do Wisły, zamieszkiwanych przez uśmiechniętych ludzi. Ludzi, którzy zgodnie z AI powszechnie uważają Pudziana za celebrytę. Nie... to nie jest oskarżenie. Niezwykle świadom własnych słabości, także i z tego powodu zapragnąłem "uciec" z Polski. Dlatego obiecałem sobie, że nie dam się wciągnąć w żadne dyskursy z nikim. Nikim spotkanym po drodze. Znaczy - nie brać w spontanicznych dyskursach udziału. Prawie mi się udało... Prawie... Bo miałem zaplanowane dwa spotkania. Jedno na Uniwersytecie Sofijskim im. Klemensa z Ohrydy, drugie na Uniwersytecie Politechnica w Timisoarze. Udało się w Sofii... https://i.ibb.co/3m6HtBMy/IMG-20250724-151852.jpg https://i.ibb.co/M5xWjDtp/IMG-20250724-151923.jpg ...gdzie zamierzam podjąć pracę na Wydziale Nauczania Początkowego z wykładowym językiem węgierskim. Ale o tym później... Wcześniej dodam jeszcze, że drugie odrodzenie Bułgarii miało miejsce po przegranej przez Turków wojny z Rosją w 1877r. Gdyby przeszły ustalenia Traktatu w San Stefano (praktycznie) Rosja zyskała by dostęp do Morza Egejskiego a księstwo Bułgarii (pod rosyjskim protektoratem) obszar marzenie. Stało się jednak inaczej ale... O tym później. Tymczasem... |
Primorsko
Drugiego dnia, dokonaliśmy przeglądu łazienek.
Jak w Sopocie, zastajemy na miejscu południowe i północne. Po środku bulwar primorski, okalający półwysep primorski. https://i.ibb.co/spByxChb/IMG-20250717-094141.jpg Widok na południowe, z których wracamy. Ciągną się daleko poza ograniczającą widok budkę. Zwizytowaliąmy koniec, a jakże. https://i.ibb.co/yc0VVhWf/IMG-20250717-103150.jpg Bulwarzymy. https://i.ibb.co/HfV6y3mx/IMG-20250717-105001.jpg Wizytujemy północne. https://i.ibb.co/tPwpWtNj/IMG-20250717-110359.jpg Tak... ...zdecydowanie północne. Wracamy celem uzbrojenia się. https://i.ibb.co/kVRj4ZNq/IMG-20250717-141542.jpg Uzbrojenie. https://i.ibb.co/gZmL47Lb/IMG-20250717-182650.jpg Rozbrojenie. Wczorajsze popołudnie i dzisiejsza inspekcja pozwoliły nam na ustalenie podstawowych warunków bytowania. Przede wszystkim dostęp do zaopatrzenia i miejsca produkcji melaniny. Przy okazji organizacji backpakingu czyli transportu niezbędnych do plażowania się materiałów. Rolę lodówki plażowej spełniła doskonale torba na medykamenty. Spadek po sponsoringu moich kolegów - hurtowni medycznej w sensie, którą oni z powodzeniem prowadzą. Poza rozbudowaną, profesjonalną apteką zafundowali nam (uczestnikom wyrypy Śladami Grąbczewskiego) komplet opon. Torba na medykamenty wykładana była na czas transportu i bytowania zamrożonymi wkładami, które akuratnio mieściły się w apartamentowej lodówce (w zamrażarce jej w sensie). Apartament w pełni zaspakajał nasze potrzeby, moje klimatyzacja. 25m2, które kosztowały nabywcę 850€/m2 i biorąc pod uwagę nieodległe czasy zakupu uznałem to, za dobry interes dla Serba udającego greka, który nie ma bezpośredniego dostępu do morza. Co ciekawe, większość właścicieli doskonale porozumiewała się językiem polskim, który dominował to miejsce i tereny przyległe. Zupełnie nam to nie przeszkadzało, bo apartament służył nam do tego, do czego miał służyć. Przede wszystkim odpoczynku. Pierwszego dnia pobytu zmienił się nam dostawca telefoniczny i przy okazji pozbyłem się kilku nr telefonów bez mojego udziału. Coś tam synchronizacja nie zagrała ale przyjąłem to jako dar eteru. Brakowało jednego... Prawdziwego targu jakie z powodzeniem spotykaliśmy w Macedonii (jeszcze) w odpowiednikach podobnych, turystycznych miejsc. Np. w Ohrydzie czy Strudze itp. Ale już w Albanii nie. Podobna sytuacja jak tutaj. W ogóle Bałkany mi powoli odjeżdżają... Zmiany, jakie się dokonują (nieuchronnie) napawają smutną refleksją... Wszyscy oni pragną tego, co uśmiechnięty coraz bardziej globus pl. Pragną zobaczyć to, co ja po powrocie do domu. F-rę z PGE za energię elektryczną, której główną pozycją jest opłata za CO2. Ponad 50% ceny... Nie będę już pisał w imię czego, bo Wiechów u nas dostatek, nie przekrzyczę. |
Tytus de ZOO
Dnia trzeciego dysponuję już paragonami grozy. Nie jestem głupi... Cudzymi.
Przejdźmy do konkretów. W Bułgarii tanie są dwa produkty. Piwo i paliwo. To z tych na "p". Tanie jest jest jeszcze to na "s". To, po co niby przyjeżdżają tu wszyscy. No więc ja nie narzekam. Gdyby piwo było drogie... Ja mam już klocki prawie poukładane. Pierwszy raz byłem w Bułgarii w... ponad 50 lat temu. Wyjadałem w Widinie, w ogrodzie zaprzyjaźnionego z mamą profesora niedojrzałe jeszcze winogrona. One sobie po prostu rosły w ogrodzie! Na targu w Widinie arbuzy leżały jak kartofle w piwnicy na zimę, w potężnych stosach. do tego stragany uginały się pod ciężarem pozostałych egzotycznych owoców - brzoskwiń i moreli. Żadne tam śliwki czy jakieś jabłka. I jeszcze figi! Te też rosły w ogrodzie na drzewie. Do dziś pamiętam ten intensywny zapach drzewa figowego. Trudno go pomylić z innym... No może z przefermentowanymi fusami winnymi. Tyle pamiętam ze stołu. Aaa... jeszcze carewicę! Carewica raste na poleto. Do dzisiaj toczka w toczkę. Robili z carewicy makę, z mąki chleb. Dzisiaj wszystko się na tym globusie pomieszało... ale nie o tym. Wnuk profesora jest dzisiaj rektorem uniwersytetu sofijskiego. Zależało mi, by go odnaleźć. Udało się. O tym później. 50 lat temu takie czasy były, że za trzyosobowy namiot (harcerski klasyk) w Bułgarii można było otrzymać 120 lewa. Ja to pamiętam, bo za 120 lewa mogliśmy spędzić extra w Złotych Piaskach dwa tygodnie. Znaczy mama, siostra i ja. Pan profesor pomógł sprzedać (wszystko było wcześniej umówione) i mieliśmy wspaniałe wakacje w drugiej połowie sierpnia. W PRL-u nie było globalnego ocieplenia i "u nas" nad morzem była już wtedy jesień. A tu...? Gorące piaski, ciepłe morze i słońce od rana do wieczora. Ech... Tymczasem robię przerwę, bo zaprzęgają nowego prezydenta globusa pl. Muszę to zobaczyć. |
Tytus de ZOO
Prezydent zaprzęgnięty. Podziękował poprzedniemu za wiele sukcesów.
W istocie za minionej prezydentury zaczęliśmy tracić suwerenność. Tak to jest jak się próbuje braki testosteronem uzupełniać z przesadą zewnętrznym i karmić elektorat fruktami. Od strony fizjologicznej dawno już poznane procesy. Mega zdrowiu służą ale... To już ostatnie tego rodzaju uwagi. Czynię je, bo tak zawsze po Bałkanach mam. Łatwiej szukać przyczyn upadku poza własnym podwórkiem. W związku z powyższym zgłaszam samokrytykę, bo sam jestem upadkiem. Robiłem m-c temu parapetówkę, to zjawiły się tylko dwa osobniki. Nikt z rodziny, tylko kumpel, co ma dużo czasu i drugi, który nie ma gdzie mieszkać. Ci, co mieli najbliżej, to już w ogóle. Jeden z nich, to nawet uciekł nad morze z Podlasia. Potem mnie w sobotę przed wyjazdem odwiedził, jak już mógł spokojnie wracać na Podlasie ale tylko dlatego, że potrzebował kompresora. Jak ci jedna osoba mówi, że jesteś do dupy - możesz zignorować. Jak dwie? Też. Na szczęście było ich tylko dwóch. Tymczasem dnia trzeciego rankiem Strażnik Domowy poszła sobie popływać w basenie. Rano pusto i widzi, że ktoś tam rzeźbi baseny... To też poszła porzeźbić. Ja zostałem na balkonie. Rano jest przyjemnie rześko. Morze robi swoje i bryza też. Ważne, morze nie jest zupą. Drobny minus taki, że za dnia panuje duża różnica temperatur i bryza konkretnie wieje ale chłodzi. Do plaży nie mam uwag. Do "naszej" znaczy. Ten nasz kawałek piasku nie jest obłożony komercyjnymi parasolami. 200m wolnego na 7-niu kilometrach? Mamy parasol własny. No więc Strażnik Domowy pływa, ja podziwiam jej pływanie, bo sam nie umiem. Opieram się podziwiając o balustradę i kątem oczu widzę sąsiadkę. Sąsiadka stoi w... żakiecie i wpatruje się w eter jak (za przeproszeniem) krowa na pociąg. Ponieważ obiecałem sobie solennie, że choćby skały srały nie wdam się z nikim w żadną, nawet najkrótszą wymianę zdań. Bezwzględnie! Dlatego... mówię: - Dzień dobry. |
Tytus de ZOO
Pani się odwraca i widzę... oczy załzawione.
Fajnie musiało być, skoro ze łzami pani Primorsko żegna. - Dzień dobry... Mógłby mi pan pomóc? W czym mogę pani pomóc? - Mąż musiał szybko w interesach wyjechać i walizkę wrzucił na górną półkę w szafie. Nie jestem wstanie jej zdjąć... Mówią do mnie oczy smutne łzawe... Ok. Zaraz podejdę i walizkę zdejmiemy. Wypada wyskoczyć z pidżamowych gatek, brzuch wciągnąć i takie tam. Chwilę potem ściągam walizkę, która waży tyle, co mój Strażnik Domowy. 52 kilo w ciele kobiety a w walizce... Zdjąłem i tak stoimy. Kobitka w wieku 30 między 50. Takie czasy, że masz problem z określeniem... Swoje zrobiłem, zgodnie z obietnicą powinienem się zwijać. - Skąd te łzy w oczach...? Kobitka w odpowiedzi chowa twarz w dłoniach i... jak nie wybuchnie płaczem krokodylim! Mąż mnie zdradza... Kwadrans później niecały wiem więcej. Imię swojskie, lat 36. Matka... trójki dzieci. Trzech chłopaków. Najstarszy... 18 lat. Dalej 16,5 + 10. Stary f-cznie w biznesach przyleciał i bardzo się spieszył. tak się spieszył, że zostawił telefon. Zaraz potem telefon się rozdzwonił. Jeden numer. Pewnie coś ważnego ale telefon męża święta rzecz. Praca, praca, praca... On zarabia pieniądze, nie ma czasu. Kobitka nie pracuje, wychowuje dzieciaki i ma co robić. Więc dobra żona nie odbiera ale przychodzi sms. Może to ważne, może od męża... Sms odczytuje i... Stała tak dobre pół godziny, zanim usłyszała moje "dzień dobry". Po kwadransie mógłbym ją scharakteryzować jednym zdaniem. Kobieta zajęta domem, który wraz z rodzina jest jej całym życiem i jedyną potrzebą. Dzieci na obozach. Apartament własny (stąd wiem ile kosztował), kupiony przez męża. Sms nie pozostawia złudzeń. W nim zdjęcie, które jest kropką nad "i". Jesteśmy już po imieniu: - Masz jakieś zdjęcia dzieci? Wolę się upewnić. Zdjęcia są. Mnóstwo zdjęć. - Słuchaj... masz fajne dzieci. Muszę cię zostawić, bo Strażnik Domowy wraca z basenu i zaraz potem ruszamy w teren. Ok. Jasne... Pięknie... Ozzy Osbourne nie żyje. |
Tytus de ZOO
Na razie nic Strażnikowi nie mówię. Dzisiaj się plażujemy. Jest słońce, temp. powietrza 29 st. (będzie więcej). Robimy... kanapki z resztek salami itp.. Melon pocięty ląduje w pojemniku plastikowym, w drugim sałatka z pomidorów, bladej papryki, twarogu typu feta. To wszystko na zamrożone wkłady. Na górę trzy mocno schłodzone piwa. Nasza plaża odległa jest o 1800m. Apartament mamy na wzgórzu więc elegancko się zjeżdża. Potem asfaltem połamanym trochę jeszcze kilometr. Kwadrans później jesteśmy rozbici. Strażnik w siódmym niebie ja w szóstym. Parasol, leżak, krzesełko, klapki, prowiant, słońce, bryza, morze cool (na tym odcinku wszystko cudownie gra). 300 metrów bliżej centrum golasy. My jak najdalej od nich. To głównie golasy niemieckie na emeryturach. Jakbyś rzucił na plażę otyłe, pomarszczone manekiny... a fe. Przywołuje obraz sąsiadki... Nie no... Tylko ten żakiet, chyba go zdejmie? Smażymy się kilka godzin. Ciężko się trochę zwinąć ale trzeba. Ja już jestem usmażony. Będzie bolało. Na parkingu pod apartamentowcem zrzucamy fanty i z plecakiem śmigamy na miasto. Bliżej centrum odkrywam market z gotową garmażerią. Możesz tu na wagę kupić kilka zup do wyboru (wybieram klasycznie ciorbę) i coś na drugie. Bierzemy musakę. Są nadziewane papryki, kawałki kurczaka z ziemniakami, coś grilowanego. No i twarogi na wagę. W bliższym nam markecie najtaniej warzywa i owoce, przed południem piwo w promocji za 1,09 puszka. mam już swoich faworytów. Promocyjne się łapie. Po drodze... https://i.ibb.co/bjVBp3PV/IMG-20250720-201736.jpg ...na uboczu (z dale od centrum) namierzamy lokal, w którym jada sporo Bułgarów z ulicy. Ceny najlepsze w mieście. naleśnik na mieście min 6 lewa, tu 4,20 plus to, co w garmażu też taniej. https://i.ibb.co/Qj66w5PF/IMG-20250720-120535.jpg Nie ma sensu czegokolwiek samemu "gotować". Piwo z kija burgaskie 0,5l - 3,20. Można sobie przyjść wieczorkiem jak człowiek na kolację z dala od zgiełku. Będziemy "odwiedzać". Od biedy na mieście kebab za 8 lub 10 lewa i też się najesz. https://i.ibb.co/bgmkwHY5/IMG-20250720-203153.jpg Flaki i faszerowana papryka (szkembe czorba i plnieni czuszki z kajma) https://i.ibb.co/6JW6yBxY/IMG-20250720-203027.jpg Po drugim, to już się wychodzić nie chce. Wieczorem widzę sąsiadkę bez żakietu. Wzdycham... - Nie pocieszaj... ja do niczego jestem. Ja tam nie będę Niczego pytał o zdanie. Nie odsłaniaj się za mocno na plaży, bo cię jeszcze kto w jasyr weźmie. Ja jestem zajęty więc odpada. Dziewucha blado ale się uśmiecha. Ja tymczasem... |
Tytus de ZOO
...planuję.
https://i.ibb.co/7tbyLQ6q/IMG-20250720-191749.jpg Sączę chłodne burgasko i planuję wypad na południe. W Carewie, w muzeum mam się spotkać z... Ciiii... Ściany mają uszy a misja bardzo trudna. Zaprawdę bardzo. https://i.ibb.co/hRLD6h31/IMG-20250716-191704.jpg Zagłuszam nawet myśli. W przerwie zagłuszania układam plan misji, koryguję, uzupełniam, koryguję... Ze Strażnikiem Domowym mija nam tego wieczora łącznie, dokładnie 121 lat. Naszym rumakom, liczę... 32 + 28 Czy podołamy...? Musimy. Od tego zależy... ważne, by nie położyć. |
:Thumbs_Up::)
|
Tytus dr ZOO
Kto się jeszcze rozsiadł?
Stefan Banach i Przestrzenie, w których można się zgubić (i odnaleźć) -Czyli jak polski matematyk z Lwowa wyprzedził czas, nie mając nawet komputera Wyobraź sobie matematyka. Ale nie w sensie podręcznikowym: biała kreda, krzywe okulary, suchy żart. Wyobraź sobie człowieka, który tworzy przestrzenie tam, gdzie inni widzą tylko chaos. Człowieka, który potrafił przekształcić pojęcie „odległości” w filozofię istnienia funkcji. Człowieka, który zamiast kija do bilardu używał normy, a zamiast stołu — przestrzeni liniowej pełnej. To był Stefan Banach. Geniusz z ułamkiem kredy w ręku, kawą w duszy i zeszytem pełnym nieskończoności. Lwów. Café Szkocka. Scena jak z surrealistycznego filmu: stolik, kawa, matematyka i... koniak. Banach, Ulam, Mazur, Kuratowski, Nikodym. Brzmi jak lista postaci z polskiego „Incepcji”. Ale to była rzeczywistość. Zamiast snu — aksjomaty. Zamiast pogawędek — twierdzenia. Zamiast rachunku — Szkocka Księga. Nie pytaj, ile tam padło pomysłów. Bo odpowiedź brzmi: więcej niż pi ma cyfr. Przestrzeń Banacha — co to w ogóle jest? Technicznie? To przestrzeń liniowa, w której można mierzyć długość i w której każda zbieżna ciągłość normy prowadzi do granicy — a granica ta również należy do tej przestrzeni. Nieco bardziej zgrabnie: To matematyczny salon, gdzie każda funkcja czuje się u siebie. Jeszcze lepiej? To miejsce, gdzie ciągłość ma dom, a granice nie są wyrzucane za drzwi. Czyli: jeśli masz funkcje, operacje, przekształcenia – i chcesz, żeby wszystko miało sens, było pełne i domknięte – wchodzisz do przestrzeni Banacha. Nie musisz zdejmować butów, ale musisz znać normę. Norma – czyli linijka, która mierzy nieskończoności Każda przestrzeń Banacha ma normę. Nie w sensie moralnym (choć i takie przydałyby się fizyce głównego nurtu), ale matematycznym. Norma to sposób mierzenia długości, odległości, wielkości funkcji. W świecie Banacha: Jeśli potrafisz coś zmierzyć, I jeśli suma długości prowadzi do granicy, A granica też jest „mierzalna” – To znaczy, że jesteś w domu. Dlaczego to genialne? Bo Banach zrobił coś, co robią tylko nieliczni: Zamienił inteligencję geometryczną w uniwersalny język analizy funkcjonalnej. W jego przestrzeniach można analizować ciągi, funkcje, całki, operatory — a wszystko to bez wychodzenia poza strukturalne granice matematycznego komfortu. To jak stworzyć świat, w którym nawet chaos ma swoją logikę. I każdy błąd prowadzi do... zbieżnej granicy. I tu zaczyna się poezja matematyki Bo przestrzeń Banacha to nie tylko narzędzie. To ontologia. To sposób patrzenia na świat, w którym pojęcia takie jak „bliskość”, „zbieżność” czy „ciągłość” mają sens nawet dla nieskończonych bytów. Dla fizyka — to matematyczna wersja pokoju, gdzie nieskończoność siedzi na fotelu, ale nie wywala nóg na stół. Dla filozofa — to dowód, że nawet abstrakcja może mieć swój adres zameldowania. A to wszystko zrobione w Polsce. Bez Google’a. Bez Mathematicy. Bez Wi-Fi. Stefan Banach — geniusz samouk, odkryty przypadkiem przez matematyka z innego stolika. Zamiast kariery akademickiej — kawa, kreda i spektakularna wyobraźnia. Zamiast wielkiego laboratorium — kawiarnia z marmurowym stolikiem. Zamiast grantów — księga zapisana ręką pijanych (i genialnych) matematyków. Dlaczego Banach to nie tylko matematyka, ale model rzeczywistości? Bo w jego przestrzeniach można umieścić fizykę kwantową, klasyczną, a nawet topologiczną. Bo każdy model, który chce być stabilny, potrzebuje pełności, normy i funkcjonalności. Bo bez przestrzeni Banacha świat wyglądałby jak równanie z luką w środku. I dlatego też model SQR – ten nasz – rezonuje z jego duchem. Bo w SDM-SQR przestrzeń też nie jest dana raz na zawsze. Jest dynamiczna, zmienna, pulsująca. Ale każda jej konfiguracja lokalna tworzy własną przestrzeń funkcji, własną normę, własną rzeczywistość — chwilową, ale pełną. Może nie przestrzeń Banacha w sensie klasycznym. Ale na pewno — duch Banacha w sensie topologicznym. Zakończenie, które zbiega się do sensu (z normą równą 1) Stefan Banach nie tylko zmienił matematykę. On ją przestrzenił. Nadał jej wymiar, gdzie funkcje mają domy, a nieskończoności uczą się grzecznie chodzić po schodach. I chociaż dziś jego nazwisko pojawia się w podręcznikach na całym świecie — to gdzieś w tle nadal słychać dźwięk mieszania kawy i szelest zapisanej strony w Szkockiej Księdze. Bo wielka przestrzeń zaczyna się od jednej zbieżnej idei. A.Urbaniak |
Tytus de ZOO
Z Banachem, to o przestrzeń chodzi, fotel i nieskończoność na fotelu, choć bardziej ma krześle.
Takie wprowadzenie. Coś jak dostać się przez dziurę w głowie do mózgu, w którym... Po węgiersku będzie. Historia z tym moim węgierskim ciągnie się od wojska. Wojsko i węgierski. Nikt by mnie normalnie z tym duetem nie skojarzył ale trio tworzyliśmy. Najpierw zostałem murzynem ale po kolei. Kolej zawiozła mnie do Sofii z mamą i siostrą. Potem pan profesor zabrał nas do siebie, do Widynia. No i tam, w Widynie poznałem Laszlo, wnuka pana profesora i Laszlo mówił po węgiersku. Kompletnie go nie rozumiałem. Nic a nic. Ale tak zupełnie nic. Nawet nie rozumiałem jak ma na imię a Laszlo to imię wcale byle nie jakie. Wnuk Laszlo w każdym razie też nie wiedział, dlaczego akurat tak miał na imię ale ja też wtedy nie wiedziałem, czemu mnie Dariusz. Wiedziałem jednak, że to imię króla, któremu tysiąc niewolnic usługiwało. Tak mówiła mi mama ma dobranoc. Perskie baśnie, niewolnice... Zaraz wszystko opiszę i rozjaśnię, dlaczego umiem węgierski lepiej i dlaczego to interesujące może być. Zaraz, to znaczy jutro. |
Tytus de ZOO
Poczytuję wątek Atomkowy regularnie. Zajrzałem dzisiaj rano i...
Posty Brzeszczota jak "bicz boży" Attyli... O co chodzi z tymi Węgierczykami i dlaczego to akcentuję... To jest bardzo długa historia ale postaram się ją streścić - możliwie do objętości Bożego Igrzysko Davisa. Węgierski dopadł mnie wiosną 1983 roku na łące w Zegrzu. Łąka (znaczy trawa coś na wzór łąki kwietnej) rosła sobie na zarośniętym nią stadionie sportowym Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Łączności. Wylądowałem w niej przypadkowo, ocierając się lądowaniem (w niej - Szkole) o granice absurdu. Z perspektywy 42 lat to wszystko wydaje się nierealne wręcz ale pewne konsekwencje widzę do dzisiaj. To akurat w temacie jakości polskich sił zbrojnych i dlaczego mam zero szacunku dla określonych "elit" wojskowych w tym upadłym kraju ale... nie o tym. Częściowo tylko o poziomie nauczania w szkolnictwie wojskowym i jakości egzaminów na wojskowe studia w tamtych czasach. Dość powiedzieć, że z matematyki na egzaminie wstępnym dostałem do rozwiązania równanie z... dwoma niewiadomymi. Równanie z jedną niewiadomą moja wnuczka rozwiązywała z powodzeniem w wieku lat sześciu a wnuczek młodszy już jej z powodzeniem wtóruje. Nie ważne. Ważne, że na jakichkolwiek studiach, których podstawą jest matematyka (jak techniczne np.) pierwszy semestr z matematyki (albo drugi) wprowadza nas w świat granic, pochodnych funkcji, funkcji pierwotnych itd. No nie inaczej było w WSOWŁ w Zegrzu z tym, że tam powtarzano program matematyki w ogóle na pierwszym roku. Taki najprostszy... Podobnie z zajęciami z elektrotechniki, gdzie podstawy matematyki są potrzebne by zliczyć (sumy) natężeń prądu na wejściu i wyjściu z węzła... Z drugim prawem Kirchoffa możemy tworzyć funkcje liniowe... uuu, to już wyższa szkoła. Moja edukacja w TE w Wejherowie z matematyki pozwoliła mi spokojnie ten etap pominąć. Zresztą maiałem tej wiosny zupełnie inny cel krótkoterminowy. Jak najszybciej wojsko (jakie by nie było) opuścić co mi się w końcu w atmosferze pełnej abstrakcji czystej, po odsłużeniu pełnych dwóch lat - udało dokonać. Uff... Więc kiedy nastała wiosna a ja byłem już po unitarce i zajęcia ruszyły pełną parą, zamiast na nie, chodziłem na stadion. Mogłem chodzić ponieważ jak to w wojsku - nie sprawdzano obecności, tylko obecność meldowano. Ponieważ zasadniczo ja byłem bardzo lubiany w plutonie, nasz pluton (czyli taki odpowiednik klasy), w porozumieniu moim z-cą d-cy plutonu (nim był świeżo upieczony ppor po szkole) spokojnie obywał się na zajęciach beze mnie. Dodam, że z-ca d-cy plutonu wybierany był po unitarce już spośród nas (członków trzech drużyn, tworzących pluton). Ten wiosenny, to był drugi semestr zajęć ale niejako pierwszy z punktu widzenia nabywania czystej, teoretycznej wiedzy. Oczywiście bardzo sprzyjała mi pogoda. Naprawdę. Miniona jesień była długa i ciepła (jesień 1982) a nadejszła wiosna nie gorzej. Im bliżej maja, tym trawa była wyższa, więc coraz śmielej sobie radziłem, Jednakowoż starałem się po sobie nie zostawiać żadnych śladów. Poruszałem się do legowiska jak kot skaczący między lasem butelek. To był mój osobisty kawałek zielonej podłogi i czułem się w takim środowisku znakomicie. Przy okazji studiowałem. Tak. Ponieważ byłem nieprzystosowany próbowano mnie karać za niesubordynacje wszelkie na każdym kroku. Kiedy pewnego dnia dyżurny kompanii (drugoroczniak) powiedział, że zajebie mnie regulaminowo na metrze kwadratowym, zrobił błąd. Zachęcił mnie do gruntownego (co i tak było obowiązkowe) przestudiowania regulaminu służby wewnętrznej i wartowniczej i w mniejszym stopniu pozostałych dwóch regulaminów. Te pierwsze dwa nauczyłem się... na pamięć. Doskonale ku temu służyła wiosenna atmosfera stadionu. Zwłaszcza regulamin służby wewnętrznej opanowałem biegle. Do tego stopnia (a był to niemały klocek), że potrafiłem zacytować każde, rozpoczęte zdanie podając przy tym numer strony i liczbę wiersza. W tym ostatnim czasami się myliłem. Wystarczyły dwa m-ce nauki. Własnie z tego powodu (poza abnegacją) stałem się na "uczelni" pierwszy raz sławny. Bylem jak wrzód na dupie wszelkich służb, które próbowały mnie egzaminować ze wzorowego, wojskowego zachowania. Zdawałem raz po raz taki egzamin z uśmiechem na ustach. Nie można mnie było od tak - rzucić na glebę i kazać mi pompować czy co tam. Oczywista przeszedłem też etap klasycznej jednostki liniowej (potem OTK i BiBu) i tam obowiązywały inne zasady ale tez sobie radziłem. Nie regulaminem a siłą. W WSOWŁ etyczne zasady prawdziwego żołnierza Ludowego Wojska Polskiego były dla mnie priorytetem zwłaszcza, kiedy ja te zasady łamałem. Taki specyficzny paragraf 22. Waliłem w chuja ale broniłem się... doskonałą znajomością regulaminu. Odpowiadałem jak Duduś. Nie było na mnie mocnych. Za to m.in. miałem duży szacunek wśród kolegów, bo przełożonych doprowadzałem do rozpaczy. zasadniczo wszystko po to, by mnie z tego WSOWŁ wyjebano do służby zasadniczej, bo to była jedyna droga odzyskać wolność. Może też dlatego ("wychowywany" w oparach absurdu) tak dobrze (nie ukrywam) radziłem sobie w obliczu wszelkich konfrontacji "zdobywając" z powodzeniem "dziki" wschód. Pomijając już fakt, że miałem kontakt z dzikim wschodem od młodzieńczych lat - vide akcja "pan profesor z Widynia". Teraz węgierskie clou... P.S. Skutek mego leżakowania był jeszcze jeden, co mnie w końcu zgubiło. Rozbierałem się do gatek i okazjonalnie opalałem. Do tej pory uważałem, że mimo częściowo zielonych oczu, jestem klasycznym białasem. Nigdy do tej pory nie byłem opalony poza fragmentarycznymi epizodami mego ciała. W maju wyglądałem już jak murzyn. autentycznie jak murzyn. taki z prlowskiego filmu, jak wypastowany brązową pastą. Teraz (jeszce raz) węgierskie clou... |
Tytus de ZOO
Pewnego, gorącego południa, kiedy regulaminy miałem już we wszystkich możliwych palcach wpadłem na pomysł, by nauczyć się języka obcego.
Brałem różne języki pod uwagę ale przede wszystkim kilku nie brałem. Pierwszym był - rosyjski. Miałem go po uszy w domu. Drugim - niemiecki, ale wrogowie byli jasno sprecyzowani. Z wrogami się co prawda później przeprosiłem (bez przesady) ale na ten moment w grę wchodził angielski. Jednak po wizycie w "uczelnianej" bibliotece z angielskim pozostała mi droga Broniarka Zygmunta. Ten uczył się angielskiego słuchając Wolnej Europy. Zawiedziony wróciłem na łąkę stadionową i rozmyślałem... Nie uwierzycie, jaki język przyszedł mi do głowy... NIE UWIERZYCIE! Chwila zastanowienia? I... węgierski myślicie? Nie, nie:) Kolejna chwila i... Tak. Kto zgadł, otrzymuje nagrodę główną konkursu: widok morza z Kołobrzegu, dojazd na koszt własny. Tym językiem był... bułgarski. W końcu miałem pewne podstawy: carewica raste na poleto. Tak, to zadecydowało. Podekscytowany rozwiązaniem z totalnej dupy pognałem do biblioteki! Pognałem z takim entuzjazmem, że mało się nie zdradziłem. - Gdzie się pan tak opalił? Siedzę przy oknie na zajęciach. - Dłonie też? One też siedzą przy oknie. Niestety... Nie mam nic w bułgarskim. - A co w ogóle jest poza rosyjskim? Hm... Coś tu mam...poczeka pan. No i pani przynosi mi słownik polsko-węgierski czy węgiersko-polski i dorzuca rozmówki. patrzy na mnie, moją reakcję i z sarkastycznym uśmieszkiem pyta: - Pożycza pan? |
Tytus de ZOO
Niecałe trzy m-ce później melduje się z węgierską literaturą u pani Jadwigi.
- Dzień dobry, przyszedłem oddać słownik i rozmówki. I co...? - Mam do pani prośbę. Więcej słowników nie mam, pani Jadwiga się do mnie uśmiecha ale już tak inaczej. - Proszę mnie przeegzaminować. Z czego? - Z węgierskiego. Po egzaminie pani Jadzia stała mi się bliska. Mocno już starsza pani, okazało się - bardzo sympatyczna. Była w małym szoku. Polubiła mnie. Może jednym z powodów był fakt, że praktycznie byłem jej jedynym "klientem"? Podchorążowie z biblioteki nie korzystali, tylko nieliczni, wśród taki ja - wybitnie egzotyczny. Murzyn, który nauczył się węgierskiego słownika na pamięć. Zacząłem panią Jadwigę regularnie odwiedzać. Pani Jadwiga wybierała dla mnie literaturę, z czasem coraz bardziej "wyrafinowaną", tę akurat przynosiła z... domu. Czytałem w każdym czasie wolnym, później po nocach, co owocowało permanentnym niewyspaniem ale miałem przecież swoją łąkę. Im więcej czytałem, tym dłużej na łące spałem. To zgubiło moją czujność. Do końca nie pamiętam okoliczności mojej wpadki ale na szczęście poniekąd - przyłapał mnie szef kompanii. Już dawno miał na mnie oko. Akurat on widział we mnie "nieoszlifowany, wojskowy diament". 1. Znakomicie strzelałem. To było pokłosie ojcowego podejścia, kiedy to starszy zabierał mnie na strzeleckie zawody. Zabierał mnie, od kiedy tylko byłem wstanie wyleżeć przy kbks. Akurat te "zajęcia" bardzo mi odpowiadały. 2. Miałem zawsze czystą broń. 3. Byłem mistrzem kompanii w składaniu i rozkładaniu AK 47 na czas. 4. Świetnie radziłem sobie na torze wojskowych torach przeszkód. 5. Byłem mistrzem pierwszego rocznika w rzucie granatem. 6. Miałem niekwestionowany szacunek/pozycję u kolegów z plutonu. Punkt 5-ty był całkowicie niezrozumiały dla wojskowych osiłków. Ja jednak wybrałem węgierski, który stał się z czasem, moim drugim 'domowym" językiem. Do niczego niepotrzebnym. To znaczy do czasu... |
Tytus de ZOO
Czas biegnie nieubłaganie.
4-ty dzień pobytu. Strażnik Domowy idzie z rana nabić trochę basenów, mnie na kawę zaprasza sąsiadka. Nie da ci ojciec, nie da ci matka tego, co może dać sąsiadka. A co może dać sąsiad...? O tym literatura milczy. No więc nadrabiam te braki. Na imię sąsiadce Alicja. Zasadniczo - wiejska baba ale... nie z urody. F-cznie wychowała się na warmińskiej wsi i w tym kontekście "wiejska baba", zorientowana na tradycyjne wychowanie dzieci i wszystkie te konserwatywne trele. No więc duże plusy u mnie. Ale ponieważ obiecałem sobie solennie, ze w nic się nie będę angażował, pytam: - No i jak się czujesz...? Już lepiej, to znaczy ciągle próbuję się oswoić z faktem ale nie potrafię. - Byłaś na plaży, bo widzę małą metamorfozę córki młynarza w czerwony, rewolucyjny sztandar? Na basenie byłam. - No to dzisiaj zapraszamy cię na kolację. ?? - Tylko zasłoń wdzięki, bo powoli muszę wzrok odwracać. No! Dzisiaj pogody nie ma. I to był warunek rowerowej ekskursji. Jest pogoda, jedziemy na plażę. Nie ma? Ekskursja. Ekskursja nie byle jaka przypominam. Misja szpiegowska, spotkanie w muzeum... Oficjalnie - królewski etap tur de franca. Etap morderczy. Na początek... https://i.ibb.co/jvW9tHp4/IMG-20250718-122256.jpg ...wspinaczka do Kitena. W Kitenie koty i ładna panorama na Primorsko. https://i.ibb.co/cX82r1C4/IMG-20250718-122705.jpg Koty dla Sztywnego Andrzeja. W sensie fotki. Sztywny był udziałowcem parapetówki. Taki rewanż, bo lubi koty. Przed Łozencem... https://i.ibb.co/5W4xV5BZ/IMG-20250718-131452.jpg ...dzikie plaże. Początek półwyspu świetne miejsce na dłuższy, dziki popas. Pomiędzy rajskimi plażami Maczata Dupka (jaskinia). Taka atrakcja ale nie dla nas. Przecinamy Łozenec zmagając się z przeciwnym wiatrem. Przed Carewem konkretny podjazd a nawet kilka konkretnych. Dokładniej trzy konkretne, do tego w odkrytym terenie. Na czarnym jak smoła asfalcie, w pełnym słońcu... MASAKRA. W Carewie umówiony jestem ze szpiegiem między stoiskiem z książkami i kapeluszami. https://i.ibb.co/VcCMCSzS/IMG-20250718-141857.jpg Niestety. Szpiega nie ma. Umówiliśmy się, że spotykamy się przy złej pogodzie. Pogoda jaka jest... https://i.ibb.co/2YWtb3cX/IMG-20250718-143054.jpg ...każden widzi. Na wypadek jednak takiego wypadku, mamy zostawić info w skrytce. https://i.ibb.co/HLptDtG8/IMG-20250718-142328.jpg Skrytkę mieliśmy odnaleźć w muzeum. Oto muzeum. Zmieniamy czujnie hasło na: A legjobb gesztenyék a Place Pigalle-ben nőnek. Wracamy, objeżdżając Carewo. Przystankujemy w małpim gaju na wjeździe do Carewa, konsumując brzoskwinie. Z wiatrem raźniej ale to, co doskwiera nam najbardziej to ból jaskini. Z wiatrem raźniej ale nie czuć z drugiej strony jego zbawczego powiewu. Na szczęście jest sporo cienia po drodze. https://i.ibb.co/Rt98yCX/IMG-20250718-155438.jpg Minusem odcinek drogi szybkiego ruchu, której panicznie boi się Strażnik Domowy. Jadąc rowerem lepiej rozumiemy wjazdy i wyjazdy z bocznych dróg, zasilających ekspresówkę. Lepiej tez rozumiemy dlaczego akurat w takich miejscach ustawia się lokalna policja. Hm... jak to punkt widzenia, zależy od punktu siedzenia. Tego asfaltu... https://i.ibb.co/FLgwqMxx/IMG-20250718-160304.jpg ...znaczy ponad kilometrowego odcinka, nie da się ominąć. Ujście rzeki przed Kitenem, to raj dla wędkarzy a i przypomina ujście Potoku Oliwskiego do Zatoki, czy bardziej Piaśnicy do Bałtyku w Dębkach. Ogólnie plażom (piasek i woda) wystawiam ocenę dobry z plusem. Nic jednak nie przebije naszych w Europie (bałtyckich w wybranych obszarach). Dlatego mnie te "rajskie" czarnomorskie plaże aż tak nie fascynują jak bytowników oderwanych od bezpośredniego dostępu do wody. Z Przystanku Oliwa mam równo 3km do pierwszej z brzegu w Jelitkowie, którą bardzo lubię ale ta nasza w Primorsko - bardzo ok. Zjeżdżając umordowani na chatę, szybko konsumujemy "podwieczorek". https://i.ibb.co/YFcQ6Bs3/IMG-20250718-195546.jpg Taki nasz bałkański klasyk. Wieczorem zabieramy Alę na miasto. Dla niej, to prawdziwa wyprawa na druga stronę lustra. |
Pause
Mam Jelcza z przyczepą P01 (w kolekcjonerskim stanie) ale pomieniał bym się...
|
W ramach pauzy...
...zacytuję, na wesoło.
"W ostatnich dniach na naszych oczach rozgrywała się jedna z najbardziej rozkosznych relacji podróżniczych ever. Anna Lewandowska wraz z przyjaciółką ruszyły na Sri Lankę i pokazywały wszystko live na Instagramie. Niby nic niezwykłego, wszak nie tylko znani ludzie jeżdżą, zwiedzają i wrzucają zdjęcia, a jednak jest tu uroczy twist, bo dziewczyny najwyraźniej naoglądały się Azji Express i uznały, że też chcą spróbować zrobić to jak bied⌠tfu, normalni ludzie, czyli bez consigliere, Szerpów, kucharza, masażysty, sommeliera, stylisty, prywatnego fotografa, trenera od oddychania i pani od trzymania parasolki, żeby słońce nie raziło w oczy. Tylko one, 14-kilowe plecaki i przygoda. Spały w hostelach, jeździły pociągami trzeciej klasy, raz nawet tuk-tukiem, a ostatnio Anka tak zaszalała, że zdecydowała się na eksperyment kulinarny, daleko wychodzący poza jej percepcję. Robert pewnie przecierał oczy jak to widział, a później, jak dotarło do niego, co tu się właśnie odjebawszy, kompulsywnie wyszeptał: âA to oszustka matrymonialna, mi zakazuje, a sama robi. Halo Yamal? Idziesz na kebsa?â. Ale po kolei. Pierwsze wywinięcie mózgu na lewą stronę przyszło, gdy znalazły nocleg za siedem euro, czyli mniej niż Anka wydaje przez sen. Okazało się, że nie ma tam ręczników, a kibelek jest wspólny dla wszystkich. Nie odważyły się skorzystać i ustaliły, że w razie W zbiją szybkę w swoich torebkach Gucci, ale z fascynacją przyglądały się ludziom, którzy szli tam bez krępacji. Trochę jak David Attenborough, który przyczajony w krzakach obserwuje rzadki gatunek w naturalnym środowisku. Sama podróż na Sri Lankę też z gatunku ekstremalnych. Robert podobno proponował, żeby skorzystały z prywatnego jeta, ale uznały, że skoro szukają prawdy, to lecą rejsowym. Totalny krejzeusz, najpierw trzeba było przejść odprawę, podczas której kazano im wyciągnąć wszystkie rzeczy z kieszeni i wrzucić do specjalnej miski. Baa koleżanka musiała zdjąć buty bo miały metalową klamrę i pikały na bramce. Później człowiek gnije pod gejtem i czeka aż otworzą bramki⌠i w sumie jak teraz Anka o tym myśli, to stwierdza że mogła sobie w tym czasie posiedzieć i pooglądać Netflixa, ale już godzinę wcześniej przed bramką uformowała się kolejka i Anka nie wytrzymała presji i też się w niej ustawiła. Psychologia tłumu welcome to. A w samolocie, nie uwierzycie, za zasłonką od klasy biznes jest jeszcze klasa ekonomiczna, gdzie nie serwują dietetycznego Dom Pérignon, ale za to jest jeden podłokietnik dla dwóch osób. Kolejna przygoda zaskoczyła podczas wspinaczki na Most Dziewięciu Łuków. Fizycznie oczywiście zero wyzwania dla dziewczyn, bo hej, się trenuje się, ale Anka przyznała, że wchodzenie w skórzanych klapkach to nie był najlepszy pomysł. Nie oceniajmy, bo po pierwsze, kto mógł przewidzieć, że trasa nie będzie wyłożona dywanem z Komfortu, a po drugie, kto nigdy nie wszedł na Rysy w Kubotach, nie może nazywać się prawdziwym tatarnikiem. Gdyby miała przy sobie reklamówkę z Biedry, dostałaby honorowe obywatelstwo Zakopanego, ale niestety nikt jej nie powiedział. Kropeczką nad i była konsumpcja burgera z lokalnego gastro-straganu. Oczywiście, żeby najbardziej gorliwe fanki nie dostały zapaści, szybko dodała, że jako wsad wybrała kurczaka i zrezygnowała z sosów, czyli anarchia, ale kurde bez przesady. Dorzuciła też anegdotkę, że jej translator w telefonie chyba coś źle przetłumaczył, bo kiedy zapytała o bułkę bezglutenową, podobno śmiali się nawet w Malezji. Hostel, tuk-tuk, klapki, burger⌠oesu, ale ktoś tu odpina wrotki. Co następne? Kimka pod namiotem na Woodstocku i hot dog z Żabki? Czy świat to wytrzyma? I co na to Marina? Chociaż z drugiej strony może jej powiedzieć, że to było coś w stylu Coachelli, tylko bez koncertu Beyonce. Najbardziej lubię ten szczery szok w jej relacjach, gdy mówi âkurde, w życiu nie uwierzycie, jakie ekstremalne warunki zaliczyłyśmy, założę się, że nie mieliście pojęcia, że są takie miejscaâ, a ty to czytasz i masz takie âAnka, jakby ci to powiedzieć⌠my tak żyjemy⌠tzn. żylibyśmy gdyby były promki na lotyâ. Ale bez złośliwości, bo to zdziwienie niczym się nie różni od naszego, kiedy Anka pokazuje na Instagramie pięciogwiazdkowe resorty, a my pytamy w komentarzach âEj, dlaczego w tej łazience są dwie muszle? Że niby ktoś to projektował z myślą, że przyjedzie dwójka zakochańców i będą dwójkować synchronicznie, trzymając się za ręce?â, na co Anka odpisuje âNie, głuptasy, to jest bidet⌠hmmm jakby wam to wytłumaczyćâŚwyobraźcie sobie zraszacz ogrodowy, tylko...â |
Tak erzatuję...
...bo ten odcinek będzie szczególnym i wymaga odpowiedniego podejścia.
Pierwsza uwaga: nigdy nie oceniaj kobiety po żakiecie. Stąd ten cytowany post powyżej poniekąd i nie chodzi mi o ocenę pani Lewandowskiej. Każdy niech sobie wyciąga wnioski, jakie mu się nasuną. I nie chodzi tu o obecną żonę prezydenta aczkolwiek jest pewna analogia do niej ale nie taka, jaką zapewne zaraz wam przyjdzie do głowy. Konkretnie chodzi mi o... urodę. Gdyby ktoś śmiał mnie zapytać jak scharakteryzował bym teraz pod tym względem sąsiadkę, to właśnie tak. Uroda pani prezydentowej i dodam, że podoba się mnie się ale bez szaleństw i wirtuozerii. Coś te panie łączy extra. Obie wcześnie urodziły pierwsze dziecko, co jest "współcześnie" odbierane jako zarzut. Zarzut uśmiechniętej demokracji. No więc: let's get ready to ramble, przed nami wspólne kolacjone! |
Kolacjone
Nie mogę jeszcze kolacjone przetrawić tym bardziej, że kolacjone to po włosku... śniadanie.
Kolacjone było wyjątkowe jak to, co mnie dzisiaj spotkało. Zderzyłem się dzisiaj z murem. Wszystko bez to, co Strażnik Domowy zarzucił mi przedwczoraj (czwartek) wieczorem. Bo f-cznie wyszło na to, że przez 8 dni nie opuściłem mieszkania na dłużej niż kilka minut i nie dalej niż 30m licząc promień od klatki podwórza. Miało to miejsce dopiero wczoraj ale dzisiaj było fest. Przez cały tydzień zastanawiałem się, na co wyjdę. Na dwór czy na pole. No więc jak wyszedłem, to zderzyłem się z murem. Nie fizycznie ale mentalnie i było to cudowne uczucie. Powrót do lat dawno minionych. O tym przed kolacjone jutro. Przede mną morze notatek. |
Kolacjone
Świeci słońce, jedziemy na jelitkowską plażę.
Ja jadę dla paragonów grozy i dla zdrowia. Słońce = Zdrowie. I nahle... https://i.ibb.co/HD3qBBp2/1754767241902.jpg 200m od Przystanku Oliwa... ...co tu się wyrabia?! Szybkie śledztwo i okazuje się, że jesteśmy w samym środku Tur de Mur. Osiedlowa inicjatywa z kilkuletnią już tradycją. Jestem w szoku. Pozytywnym aczkolwiek (jak to u mnie/ze mną) z elementami smutnej refleksji. Tur de Mur odbywa się dwa razy w roku. Latem wyścig dzienny, w październiku wyścig nocny. Deklaruję udział i ruszamy na wschód. Na wschodzie... https://i.ibb.co/chqctdky/FB-IMG-1754748215185.jpg ...od 1968 w Jelitkowie niezmiennie. No z tą różnicą, że wtedy oranżada kosztowała 1,50 a dzisiaj "domowa lemoniada" - 24. Czy ja narzekam? Absolutnie. Gałka lodów złotych 1,20 a dzisiaj tych złotych 10. Nie wiem, po ile wtedy było piwo (tradycyjny kufel)... ...ale w Jelitkowie przy deptaku wiem. 500ml - 17zł. Czy ja narzekam? Nie. Rozwaliła mnie cena gofra wersji bita śmietana, dżem - 27zł. Czy ja narzekam? Nie. Ale w cholerę ludzi narzeka. Ba... Oni dobrze wiedzą, ile taki gofr, gałka loda, piwo powinny kosztować. Ja nie wiem ale wiem, że chciałbym na tych narzekających dobrze zarobić. Że pretensje na Berdyczów, do Jarków i Donaldów. Na plaży cudownie. No... ale gdzie refleksja smutna? Oczywiście. Tuż przed wejściem nr 77 (nasze ulubione) przed nami mama z trójką małych szkrabów. Każdy ma rowerek, nie najtańszy. To pierwszy (ukraiński) "paragon grozy" - 2550zł/m-cznie. Proszę wybaczyć parze, która skończyła 121 lat za tę ostatnią refleksję. Starość nie radość. Na plaży cudownie. To pierwsza, słoneczna sobota od... czerwca? Chyba tak. W czerwcu udało nam się trafić w taki weekend. W Primorsko słońca mimo wszystko było pod dostatkiem. Na plaży cudownie. Piasek, jakiego nigdzie na południu Europy nie znajdziesz. A jak ci się uda, to będzie parzył w stopy. Na plaży cudownie. Woda w Zatoce przyjemnie chłodna. Na plaży cudownie. Przeżyjesz bez parasola. Na plaży cudownie. Przeżyjesz, nawet z paragonem grozy w kieszeni. Będziesz żył krócej ale przeżyjesz. Po przeżyciach na cudownej plaży, wracamy do domu. Ja jestem ciekaw, na jakim etapie jest Tur de Mur? To nie wyścig z czterech liter, tylko poważna impreza! Są strefy bufetu, czipliderki i w ogóle - jest cudownie jak na plaży. Jak jechaliśmy na cudowną plażę, wyścig akurat się zaczynał... https://i.ibb.co/Z5RhZMt/IMG-20250809-154429.jpg ...tu. Na powrocie z cudownej plaży... https://i.ibb.co/NnG5rHSr/IMG-20250809-154252.jpg ...jeszcze nie osiągnął półmetku. Mijam po drodze kolarzy uzupełniających elektrolity, zbijamy piątki. Nie tylko na plaży jest cudownie. Inicjatywa Tur de Mur mnie rozwaliła. Na chacie melduję Strażnikowi, że impreza w toku i że rozwija się znakomicie. - No ale te "elektrolity"... Jeszcze straż miejska przyjedzie, zamknie imprezę i... Nie zamknie, bo raczej nie przyjedzie. Poza tym uczestnicy tacy trochę przypakowani. Chciałbym zobaczyć jak gdańska SG "rozbija" osiedlową inicjatywę. A finał ekskursji... https://i.ibb.co/gFRCT2C5/IMG-20250809-155127.jpg ...taki. Tarator, to taka, bałkańska bieda wersja tego, co serwuje mój Strażnik Domowy. Tymczasem zbieram siły, by jakoś sensownie streścić naszą wspólną kolacjone z Alicją. Tak... nie oceniaj nigdy kobiety po żakiecie. P.S. Może kto zgadnie, co to za impreza oliwska - Tur de Mur? Ja nie zdradzę (tak szybko). |
Żakiet
1948.
Raport. "Uparty. Leniwy. Niegrzeczny. Przeszkadza na lekcjach. Prace domowe wykonuje źle lub wcale. Jego zeszyty są brudne i pełne bazgrołów. Mógłby być doskonałym uczniem, gdyby tylko chciał." Nie był ulubieńcem nauczycieli. Nienawidził szkoły. Nudę zabijał częstymi zmianami placówek, powtarzał klasy, aż w końcu w ósmej porzucił edukację. Oświadczył, że już nigdy tam nie wróci. I słowa dotrzymał. Podczas gdy podręczniki nie potrafiły go zafascynować, ulice jego miasta wręcz przeciwnie. Fasady tych domów opowiadały o Egipcjanach, Grekach i Rzymianach więcej niż w jakakolwiek klasach - napisał później. Bez szkoły. Bez dyplomów. Bez planu na przyszłość. A jednak w 1987 roku, chłopak, którego zeszyty były pełne bazgrołów, odebrał Literacką Nagrodę Nobla. |
Nie oceniaj kobiety po żakiecie...
...prawda ukryta jest pod...
Węgier, Polak dwa bratanki i do konia i do szklanki. Oba zuchy, oba żwawi, niech im Pan Bóg błogosławi. To pierwotna wersja słynnej przypowiastki. Dzisiaj bardziej znana z odwróconej formy (Polak, Węgier...) i przeróżnych wariacji. Konia zastępujemy bitką itd. We właściwej formie po raz pierwszy ujrzała światło w przekazie Hieronima Napoleona Boćkowskiego w 1839. Padła z usta największego, polskiego uciekiniera czasów zaborów- uczestnika Powstania Listopadowego, zesłanego na Syberię (i to z niej uciekł) Rufina Piotrowskiego. Jego postać wraz z Janem Prosperem Witkiewiczem przywraca pamięci m.in. Elżbieta Cherezińska w swojej ekscytującej, fabularyzowanej powieści Turniej cieni, obejmującej fascynujący okres Wielkiej Gry, w której to zupełnie niedoceniona została rola Bronisława Grąbczewskiego. Organizując ekskursję ladami Bronisława Grąbczewskiego 1889-2018 próbowałem z marnym skutkiem jakoś tę znakomitą (acz i kontrowersyjną) postać ludowi przybliżyć. Rok później cytuje w swych Gawędach, których cały ich zbiór wydano w Paryżu w 1852 (Powiastki i gawędy) oraz w 1863 (Powieści kozackie i gawędy) - Michał Czajkowski. Ale etymologia przypowiastki jest wcześniejsza. Przypisuje się ją czasom Konfederacji Barskiej, dokładniej oddziałowi Generalności, który bytował w latach 1768-72) w Preszowie, dokąd zbiegła część Barzanów ścigana przez Kozaków. Ówczesny Eperjes (Preszow - dawne Górne Węgry) etnicznie obejmował Słowaków, których wschodnio-słowacki dialekt był (i do dzisiaj jest) zrozumiały dla Polaków. Ba... uznawany jest za swoiste słowiańskie esperanto, rozumiane przez wszystkie słowiańskie narody. W czasach Konfederacji Barskiej Słowacy uznawali się za... Węgrów. Węgrów, którzy nie mówili językiem Madziarów. Ci posługiwali się mową z grupy jeżyków zauralskich - ugryjskich należących do grupy języków ugro-fińskich. Dosłownie najnowsze (z lipca tego roku) badania lokują językowych przodków Węgrów i Finów w... Jakucji pośród zbieraczy "jagód". Tymczasem Węgrzy mają obsesję związana z pochodzeniem od wojowniczych ludów tureckich i ciągnie się to za nimi już od średniowiecza, kiedy to kojarzeni byli z Hunami. Najazd Hunów na Europę odcisnął trwałem piętno na psychice ludów tejże. Do tej pory Rzym zmagał się z Wandalami (barbarzyńskimi Germanami), to czym wsławili się Hunowie wywróciło znany do tej pory obraz zła wcielonego w ludzkie postacie. Kiedy Madziarzy ruszyli na zachód szybko wróciły skojarzenia. Posługiwali się podobną taktyka i orężem (kompozytowe łuki), równie odmiennym i niezrozumiałym językiem, siejąc spustoszenie w całej Europie. W 894r. zasiedlili Koltinę Panońską skąd przez blisko 60 kat terroryzowali najdalsze zakątki Europy organizując łupieżce wyprawy. Ważne, jak Madziarów nazywano a przylgnęła do nich nazwa Hungry, wcześniej będąc Ugrami. Etymologię nazwy Madziar zostawiam wam, bo... ... nie o tym. Wracając do... Słowaków, to z nimi jak widać znakomicie integrowali się Polacy. Co ciekawe sami Słowacy, będący wspólnotą etniczną, w czasach Wiosny Ludów i pierwszych ruchów narodowościowych, nie istnieli politycznie do tej pory. Etnicznie jak najbardziej ale ewolucja do dzisiejszej nazwy miała charakter egzodemiczny. Byli po prostu nazywani Słowianami, co znajduje swój specyficzny obraz w nazywaniu płci. Mężczyzna - Słowak, dziewczyna - Słowenka (nie słowaczka). O ile państwo (autonomia) po Wiośnie Ludów nosiło nazwę Węgry, o tyle nacje je zamieszkujące nie. W połowie XIXw. tylko 40% mieszkańców Węgier mówiło po "madziarsku". Do tej pory językiem urzędowym był łaciński/wołowski a większość ludzi porozumiewała się... serbskim. Zatem wracając do "bratanków" moglibyśmy pokusić się o zmianę: Słowak, Polak i... też było by dobrze. W każdym razie, wracając jeszcze na moment do... Madziarów, postanowili oni "zawłaszczyć" dla siebie "madziarski/ugryjski" i finalnie dzisiaj tym językiem w większości się posługują. Po upadku Monarchii Habsburskiej do władzy doszedł Mikloś Horthy i obalając po drodze Węgierską Republikę Rad, wprowadził iście "prawicowy terror" (trzymam się nowo mody) dążąc do rewizji Traktatu z Trianon. Rewizjonizm tkwi głęboko w sercach Węgrów. Ba... po traktacie Węgrzy Górni dalej uważali się za... Węgrów a nie Słowaków. Nowa rzeczywistość zmusiła ich do przyjęcia nowej dla siebie nazwy. ----------------------------------------------------------------------------- Kto dotrwał, do tego wiersza może nie żałować poświęconego czasu. Ten sam czas, w tej samej formie ale w zdecydowanie lepszym wydaniu poświęciła mi/nam... Alicja. Jednym zdaniem, dojechaliśmy wspólnie do kolacji. Wspólnie z tymi wami, którzy to czytacie. Specjalnie dla cierpliwych napiszę teraz, że Tur de Mur to wyścig... kapsli! Ów murek widoczny na zdjęciu, ciągnący się wzdłuż AL. Grunwaldzkiej od ulicy Pomorskiej do granicy Sopotu w swym północnym odcinku (od ul. Bitwy Oliwskiej) był areną zmagań popularnej niegdyś: gry w kapsle. Smutna refleksja taka, że grają dzisiaj w tę zacną grę - "stare konie". Pomysł i realizacji przezacne w każdym razie. Wracamy do Alicji. Co z tego, co napisałem tak naprawdę jej dotyczy? Ano ta "analiza" znanej przypowiastki. Sama przypowiastka przywołana przypadkowo, przerodziła się w fantastyczny wykład. Wykład przy wspólnej kolacji, na która ją zaprosiliśmy. Wszystko bez to, że ja umiem... węgierski a Madziarzy zeslawinizowali się całkiem przykładnie. Biorąc pod uwagę, jakie mieli (Madziarzy) ciągoty, wystawia to Słowianom niezłą laurkę. Wszystko to "bardziej", bo to co usłyszeliśmy od Alicji okazało się jej "ukrytą" pasją. Pasją tą najogólniej rzecz biorąc jest slawinistyka. Będzie o tym więcej. Nomen omen, potraficie wymienić jeszcze jeden naród słowiański, który etymologię nazwy ma podobną? Sama kolacja była w istocie pożegnalną. A Alicja okazała się niezwykle interesującą kobietą, zwłaszcza pozbawiona żakietu. Pozbyła się go znacznie wcześniej... Na kolację poszliśmy albowiem lekko ubrani. A było to tak... |
Kiedy żakiet opadł...
...ujrzałem piękne ciało.
Umysł też jest ciałem. Można się nim dzielić, ot tak. Bezpośrednio z tego ciała płynie muzyka taka, jaką lubię. ...zwłaszcza w południowych koloniach... ...a po drugie, wydałeś 150 000$ na wiedzę, którą mogłeś zdobyć w bibliotece publicznej... https://i.ibb.co/SDD8L83D/IMG-20250720-221513.jpg Siedzimy przy stoliku, w otoczeniu girland w znanej już nam z dobrych cen i klimatu restauracji. W głębi sali rozsiadła się Bułgarska rodzina i ucztuje w gruzińskim stylu. Zaraz podejdzie do nas kelnerka, zatem wybieramy z dzisiejszego menu kilka potraw. Dzisiaj na deser palacinka ale intensywnie przeglądamy kartę. Jako, że ja osobiście cenię lokalną kuchnię centralizuję się na... sznyclu wiedeńskim i pizzie quatro formaggi. - Ciekawe jakie sery w tej pizzie? Zagajam. Spróbuję dopytać. Odpowiada Ala. Podchodzi kelnerka, Ala niemal szeptem dopytuje. W eter płynie szum niezrozumiałych wyrazów, jak w pociągu do Kościerzyny, kiedy to nienachalnie króluje kaszubski, mówiony do ucha. Wprawne moje wyłapuje jedno, znajome słowo - "błagodaria". Było jeszcze "sirenie", "kaszkawał"... Zapada cisza... Ala wyjaśnia: - To klasyczna pizza z tym, że sery lokalne wg kompozycji kucharza. Sznycel duży, rozbity na cały talerz z frytkami i surówką. Kawał dużego mięcha. Pytałaś po bułgarsku?! Dopytuje Strażnik. - Tak. Jesteś Bułgarką? - Nie, śmieje się Ala. Pierwszy raz widzę ją uśmiechniętą. To taki "wypadek" przy pracy. - Pracy? Źle się wyraziłam, bardziej by pasowało: skrytej pasji. Ale to szczegół, nieistotny w sumie. A ponieważ obiecałem sobie, że... - Żadna pasja nie jest nieistotna. Kto ma pasję, chowa w sobie skarb. Ja lubię słuchać ludzi z pasją. Nie własną naturalnie. Lubię, jak ludzie o swoich zainteresowaniach opowiadają z pasją. Nawet, kiedy te zainteresowania są mi obce. Skąd twoja? Moja? Nie wiem... tak znikąd. Kiedyś chciałam być nauczycielką... polskiego. Zdałam nawet na filologię polską ale zaraz potem urodził się pierwszy syn. Nie udało mi się połączyć studiów z wychowaniem. Jak zaszłam w drugą ciążę, zrezygnowałam. - A bułgarski? To wynik szerszego interesowania się językami w ogóle. Siłą rzeczy słowiańskimi. Kiedy mąż kupił ten apartament, to jakoś tak z górki poszło, bo miałam motywację ale nie chcę was zanudzać... - No coś was łączy moje panie. Polski od w-fu, to tylko rzut beretem:) No i tu miałem już panie z głowy. By mieć lepiej, zamówiłem im butelkę białego, półwytrawnego wina. Ale się fajnie panie rozgadały... Potem już tylko Primorsko baj najt. Ubiegłego wieczora zaliczyliśmy ludowe występy w muszli koncertowej. Taka mała, typowo rzymska scena, gdzie prezentowały się zespoły ludowe na przemian z solowymi występami. Coś, co bardzo lubimy. Tego wieczora była dogrywka ludowa a potem pałeczkę na głównej scenie ścisłego centrum przejął znany bułgarski didżej raper. Ale nie o tym... Nie ma to, jak na finał - basen baj najt. |
Bez żakietu...
Siedzimy na pustym basenie. Regulamin surowo zabrania korzystania z niego po 23-ciej.
Zatem do wody nie wchodzimy. Może to i lepiej;) Strażnik Domowy zostawia nas samych. Rozmawiamy o moim dawnym projekcie. Czerwonej księdze narodów/etnicznych grup/języków, które znikają z kuli ziemskiej. Projekt był zawężony do ludów Wielkiego Stepu oraz posługującymi się językami ugro-fińskimi. Chciałem po prostu objechać wymierające narody poczynając od Iżorów zamieszkujących Ingrię po Mansów, z których ledwie 300 jeszcze posługuje się tym językiem. Rozmawiamy o izolowanych grupach językowych (język baskijski) itd... To znaczy Alicja pięknie o tym opowiada. - Zrealizowałeś projekt? Nie... gdybym go zrealizował na pewno byśmy się nie spotkali. - ?? Determinizm moja droga. To już nasze ostatnie solo-spotkanie. Kiedy Strażnik Domowy tłukła się rano o ściany basenu, my wdawaliśmy się w pogawędki na dzielonym tarasie. Takie o wszystkim i o niczym. Zaproponowałem Ali, by korzystała z Perszinga kiedy Strażnik i ja zepniemy je po plażowaniu itd. - Więcej zobaczysz, łatwiej zapomnisz. Ja lubię jeździć solo, w miejsca dość odległe od cywilizacji. Tu o to wcale nie tak trudno. Postaw sobie jakiś cel i realizuj. Niedaleko jest jakieś grodzisko, jaskinia... takie banalne jeżdżenie ciut dalej niż wokoło komina. Po jednej z wycieczek powiedziała, że kupi sobie rower, tylko jaki? - Każdy będzie dobry moja droga. Wystarczy nie tworzyć barier. Siedzimy na basenie, mija północ, śpiewamy... Ala, obiecaj mi tylko jedno... Wróć na studia. - Zrobię to! Dostaję pięknego buziaka w policzek. Czuję się jak dziadek, który dożył czasu, kiedy wnuczka opuszcza dom, celem dalszej edukacji. Ściskamy się serdecznie i to mi niepostrzeżenie... łezka płynie po pliczku. |
Z żakietem
Cytat:
To zdecydowanie wymaga szerszej perspektywy i wykracza poza esensję tego forum w otwartej jego części, poświęconej podróżom. Poza tym ciężko z dupą nastawioną do jeża prowadzić jakąkolwiek polemikę. Tymczasem, kładę się spać z głową przepełnioną przywołanymi marzeniami. Trzeba wracać na ziemię. Jutro czyli dziś tyle, że jutro... To poniedziałek. Kończy się nam pobyt, zatem wstajemy wcześnie i Strażnik sprząta obejście a ja znoszę fanty do auta. Część zadań wykonałem jeszcze przed wczorajszymi, wieczornymi trelami korzystając z faktu, że PaScudę objął już cień. Poranna kawa, godzina pakowania, buśka z Alą na pożegnanie (teraz jej oczy się szklą) i... Ów noblista (z jednego z poprzedzających postów) powiedział: Zadanie człowieka jest w istocie bardzo proste. Trzeba żyć swoim a nie cudzym życiem. ...i tą 'złotą myśl" serwuję Alicji na koniec. Dotrzymałem słowa. Nic o sobie, poza wymienionymi hasłami. Wspomniałem jedynie o wyobraźni. O tym, że lubię oddawać się tejże, w konstruowaniu hipotetycznych historii jak ta z bułgarską misją. Językoznawstwo to wspaniała przestrzeń, aż dziw, że korzystałem z niej w tak ograniczonym zakresie dotąd. Nie... Nie pojadę, nie będę realizował "tych marzeń". Będę zdobywał te kulminacje mezoregionów aczkolwiek z wariacjami, które podpowiedziała mi Ala. Wracając (bo wsio mi umyka) na chwilę jeszcze do wieczornego basenu muszę dodać, że momentami czułem się jak bym rozmawiał z kumplem, z którym zdarzyło mi się rowerowo przemieszczać Czechy. Wspominając o misji, dostałem w "prezencie" wspaniały wykład dotyczący inwazji tureckiej na Bałkany, pyszny dodatek do kolacyjnego preludium o bratankach itd. Chciałem to jakoś streścić ale nie potrafię. ogrom... zaprawdę ogrom wiedzy tej dziewczyny wprowadził mnie w osłupienie. I to wszystko, dzięki pracy własnej. Wieczorami, w chwili wolnej... Z pasją poznawała język staro-cerkiewno-słowiański, reszta słowiańskich języków to już jak po maśle... Bułgarski, macedoński, serbski, słowacki plus mój węgierski... W sensie mój dodatek. Alicja na razie biegle porozumiewa się czterema wymienionymi. Po głowie chodzi jej łacina, turecki i farsi. - A węgierski? No i przez ciebie węgierski! Tymczasem przede mną zadanie postawione przez Strażnika Domowego. Sozopol i Nesebyr. |
W ramach pauzy...
Jeżeli kogoś interesuje darmowa publikacja pt: Zabytkowy rower, to...
https://ksiegarnia.nid.pl/bezplatne/ Mnie interesuje plus inne zagadnienia też mogą się przydać, jak remont i utrzymanie domu drewnianego, ocena stanu technicznego zachowania budynku drewnianego i wiele innych. |
Cytuję
W lipcu 1985 roku, po ponad szesnastu latach nieustannych nurkowań, zaciętych batalii sądowych i wyniszczających problemów finansowych, spełniło się marzenie człowieka, który nigdy się nie poddał.
Mel Fisher – legendarny amerykański poszukiwacz skarbów – od zwykłego nurka stał się człowiekiem, który poświęcił każdy grosz, każdą godzinę i każdą cząstkę sił na odnalezienie zaginionego skarbu. Szukał Nuestra Señora de Atocha – hiszpańskiego galeonu, który w 1622 roku zatonął u wybrzeży Florydy podczas gwałtownego huraganu. Statek należał do floty przewożącej olbrzymie bogactwa z Nowego Świata do Hiszpanii. Przez lata Mel i jego zespół przeszukiwali dno oceanu, znajdując jedynie strzępy historii – kawałki ceramiki, rozsypane monety, drobne ślady złota. Przeżył niezliczone niepowodzenia, w tym najtragiczniejsze – śmierć syna i synowej w wypadku podczas poszukiwań pod wodą. Publiczne drwiny, sceptycyzm mediów i topniejące fundusze niemal zniweczyły jego działania. A jednak Fisher wciąż powtarzał swoje motto: „Dziś jest ten dzień”. I pewnego letniego poranka słowa te stały się rzeczywistością. Pod piaskiem rozbłysły sztaby czystego złota – a zaraz po nich strumień monet, szmaragdów, biżuterii i zabytków. Odnaleźli skarb Atochy – największe podwodne odkrycie XX wieku. Odzyskany majątek wart był ponad 400 milionów dolarów i obejmował m.in. kolumbijskie szmaragdy, srebrne sztaby oraz bezcenne relikty historyczne. Jednak historia na tym się nie skończyła – Fisher musiał stoczyć wieloletnią batalię sądową z rządem USA o prawo własności. W końcu sądy orzekły na jego korzyść, uznając go za prawowitego właściciela skarbu, który pochłonął większość jego życia. Dziś część tego niezwykłego znaleziska można podziwiać w Muzeum Morskim Mela Fishera w Key West na Florydzie – jako lśniący symbol niezachwianej wiary, że marzenia, choćby spoczywały na dnie, zawsze mogą wypłynąć na powierzchnię. |
Myślę, że oddałby całe te skarby gdyby mógł przywrócić życie synowi, który zginął podczas zatonięcia statku poszukiwawczego. Historia Fishera fascynuje poszukiwaczy od lat. To również niesamowita historia, którą ktoś może kiedyś sfilmuje.
|
Gdzie ten żakiet...
Jerzy Gruza o Walendziaku z Czterdziestolatka.
"Jan Gałązka- parodysta,, który zagrał Walendziaka w "Czterdziestolatku"- to był człowiek nie z tej ziemi. Aktor i brzuchomówca w dodatku [W 1951 roku ukończył Państwową Szkołę Dramatyczną Teatru Lalek, a dwa lata później zdał egzamin eksternistyczny dla aktorów]. Więc on jak każdy brzuchomówca miał rozdwojenie jaźni. On nie wiedział kim jest naprawdę. Na końcu swojej kariery, po "Czterdziestlatku", zaczął jeździć z lalką Bartek- taką kukiełką drewnianą, którą wykorzystywał do rozmów na aktualne tematy polityczne i nie tylko. Miał szereg koncertów, z których żył. Zaangażowałem go do epizodycznej roli w "Rewizorze". W związku z tym, że Tadeusz Łomnicki grał główną rolę, a był jednocześnie członkiem KC, więc byłem zobowiązany do tego, żeby szanować go niesłychanie. Wytłumaczyłem więc Gałązce, że skoro mają razem scenę, muszę go przedstawić Łomnickiemu, żeby wiedział z kim ma grać, bo przecież on o żadnym Gałązce nie słyszał. Długo umawiałem się z Tadeuszem i wreszcie dopiąłem takiego terminu, że mógł nas przyjąć w szkole. Podwiozłem Janka. Zauważyłem, że miał przy sobie torbę z kukiełką. Zapytałem po co, a on odpowiedział "a nie ważne, mam sprawę." Wchodzimy do szkoły teatralnej, a tam Gustaw Holoubek otoczony wianuszkiem pań. Gałązka przerywając mu rozmowę, pewnie o jakiejś interpretacji , złapał go za ręke i mówi: "Panie Gustawie, pan jesteś nerkowiec, prawda? Bo my razem mamy nerki chore. W tym samym szpitalu się z panem leczyłem. Jak sikanie, w porządku?" Gdy to usłyszałem wyrwałem go od Holoubka i zaprowadziłem do gabinetu. Wychodzi Tadeusz do nas, wita nas, a Gałązka z miejsca mówi tak: "rektorku kochany, gdzie tu jest telefon z wyjściem na miasto?" A tam stoi 6 telefonów na biurku. Tadeusz mówi, że wszystkie są z wyjściem na miasto. Ja już chcę zakamuflować sytuację i tłumaczę Łomnickiemu co zamierzam powierzyć Gałązce, ale jednocześnie obserwuję jak tamten się łączy i do słuchawki pyta: "Sochaczew? Co macie? Zaczęliście pierwszą część? Ja dojadę niedługo. Wy grajcie pierwszą część, a ja na drugą zdążę. Nie, no tu Łomnicki mnie prosi, żebym grał. Chyba się zgodzę." Próbuję więc ratować sytuację i mówię: "Janek, to spróbujmy przeczytać te kwestie przy panu rektorze, żeby było wiadomo jak będziemy to robić." A on łapie tekst i bełkotliwie go czyta, po czym stwierdza: 'i tak to mam zamiar kreować. Jeżeli się panom to nie podoba to ja mam dużo zajęć. Nie obrażę się jeśli powiecie, że nie." Zbaraniałem. Łomnicki też, a Gałązka łapie kukiełkę, żegna się i wychodzi. Rektor odprowadził go, a potem odwrócił się do mnie i mówi: "amerykański aktor!" |
Cytat:
"W 1965 roku, gdy większość szesnastolatków zajęta była szkołą i marzeniami o dorosłości, pewien chłopak o imieniu Robin Lee Graham szykował się do trudnej oraz wymagającej przygody. Uzbrojony w niewiele więcej niż marzenie i niewielki, 7,3-metrowy jacht o nazwie Dove, wyruszył z Long Beach w Kalifornii, z zamiarem opłynięcia całego świata — w samotności. Wielu drwiło, przewidując, że wróci po tygodniu… o ile w ogóle wróci. Ale Robin nie był zwyczajnym nastolatkiem. Tęsknił za otwartym horyzontem, szeptem morza i szansą na poznanie świata na własnych zasadach. Przez następnych pięć lat Robin przepłynął ponad 33 000 mil morskich po bezkresnych, kapryśnych oceanach. Zmagał się z wściekłymi sztormami, w tym jednym w pobliżu Durbanu w RPA, gdzie wiatr osiągał 225 km/h, a fale groziły pochłonięciem kruchej łodzi. Doświadczył samotności głębszej niż najgłębsze oceany — bez kontaktu z drugim człowiekiem, z ograniczonym zapasem jedzenia, kierując się jedynie gwiazdami i własną determinacją. Mimo fizycznych, emocjonalnych i duchowych prób, nie ustępował, skrupulatnie zapisując w dziennikach szczegóły swojej podróży. Jego rejs poruszył wyobraźnię milionów ludzi, zwłaszcza gdy National Geographic zaczął publikować relacje z tej niezwykłej odysei. Kiedy w 1970 roku powrócił, mając zaledwie 21 lat, stał się światowym symbolem wytrwałości i młodzieńczej odwagi. Jego wspomnienia, spisane w książce Dove i zekranizowane w filmie o tym samym tytule, uwieczniły tę podróż — nie tylko jako żeglarskie osiągnięcie, ale jako dowód na to, co może się wydarzyć, gdy młody człowiek odważy się podążyć za marzeniem, choćby wydawało się szalone." |
Grosse Pause
Do mózgu wlazła mi Alicja.
Tak mniej więcej wyglądała nasza rozmowa. Ona mówiła podobnym językiem. Zaprawdę nie mniej interesująco. Tyle, że to ja byłem po drugiej stronie lustra. P.S. Sprawdziłem stan rozwoju moich czereśni w lodówce i... Powinny być już wstanie gotowym do posadzenia ale okazało się, że większość "zgniła". Otóż na etapie "łupania" tę większość niewidocznie połowiłem. Za mało delikatny w procesie byłem. Tym niemniej jestem z kilkoma nasionami przy nadziei. Jest jeszcze jedna pula pestek, która po powrocie z Bałkanaliów wylądowała w lodówce. Były to pestki przesuszone. Kontrola jutro. Oczywiście nasiona delikatniej wydobyte. |
Tudowlanie...
...zanim wyginą.
"Tudowlanie to grupa subetnograficzna Rosjan znad rzeki Tud, prawego dopływu Wołgi, z ziemi rżewskiej, sąsiadującej z dawnym ujezdem bielskim województwa smoleńskiego Wielkiego Księstwa Litewskiego. W 1903 r. ich liczbę szacowano na 45 tysięcy, w 2021 r. w spisie powszechnym ludności Federacji Rosyjskiej narodowość tudowlańską wskazało 9 osób. Tudowlanie byli bowiem jedną z tych tradycyjnych społeczności Europy Środkowo-Wschodniej, gdzie Hitler i Stalin zrobili co swoje, a reszty dokonało rozproszenie i asymilacja z rosyjskim otoczeniem. Tymczasem historyczni Tudowlanie wyraźnie różnili się od swych wielkoruskich sąsiadów, przez których byli nazywani białokaftannikami albo też Polszcza czyli Polska. Co ciekawe w odróżnieniu np. od sąsiednich Polaków z guberni smoleńskiej, Tudowlanie byli społecznością chłopską, poddaną rosyjskim pomieszczikom. Odnotowani są przez podróżników i etnografów od XVIII wieku na ziemiach, które w latach 1355-1462 bywały na krótko opanowywane przez Wielkie Księstwo Litewskie, nigdy jednak nie stanowiły części Rzeczypospolitej, jak województwo smoleńskiej. Ziemia rżewska była moskiewskim pograniczem Rzeczypospolitej w momencie jej największego zasięgu terytorialnego lat 1618-1654 za panowania dynastii Jagiellonów-Wazów. W związku z tym etnogeneza Tudowlan pozostaje do dziś niewyjaśniona. Jedni uważają ich za lokalną ludność białoruską, która przesunęła się maksymalnie daleko na wschód i przez to wyróżniała w wielkoruskim moskiewskim otoczeniu. Inni uważają za polskich przesiedleńców, deportowanych przez Moskwę już w XVII wieku i osadzanych nie na Syberii, ale na opustoszałej w wyniku wielkiej smuty ziemi twerskiej. Jest też pogląd, że Tudowlanie są, czy może byli, gdyż w połowie XX wieku roztopili się wśród rosyjskojęzycznych ludzi radzieckich, potomkami archaicznych proto-Słowian ludu Krywiczów, którzy w VI wieku z północnej Polski wyruszyli na wschód, osiedlając się najpierw w okolicy Pskowa, a potem potem migrowali na południu, niosąc ze sobą język słowiański podobny do dialektów północno-zachodnich Słowiańszczyzny, a więc właśnie do dialektów lechickich, z których w przyszłości powstał język polski." |
Choby my ślonzouki,ale my nie stopnieli
|
Bez żakietu i...
...bez "początku", nie było by reszty. Najważniejszy jest początek tego filmu.
Śluza składając ten film, rozumiał, co jest grane. Tylko dlatego go złożył. Był koniec zimy, już spakowany, miał jechać z rodziną na narty... do Włoch. Został, złożył film i w narty ch...j szczelił. Ale... za promowanie zdrowego stylu życia (na wyprawie Śladami Bronisława Grąbczewskiego) najpierw medal od prezydenta a potem pół miliona złotych na hotel w centrum Białegostoku z kpo. Ślonzouki... Etymologia wyrazu Śląsk. Z lach, z lask, zlask, Śląsk. Rodowód czysto polski od Lecha, Lacha, podobnie jak Opole. Pole, Polanie, o pole (widzę), Opole. Staniszcze... od panicza (złośliwie przezywanego "paniszcze") Stanisława. A, że Stanisławów było dwóch, jeden mniejszy, drugi większy... Tymczasem pod Łowiczem... Dokładniej w Złakowie. Obraz koloryzowany, wypacza f-czny kolor, bogatego stroju łowickiego. Niedziela, wszyscy idą, jadą do kościoła. Bardzo pięknie. Komu po drodze, niech sobie zweryfikuje dzisiejszy obraz z tym 95 lat... |
Chopie, Ty dupisz fleki. Ślonzouki z gruby przeca wylejzli, bo tam od powstania świata wungiel fedrowali
|
Bez żakietu
Tak 11 lat temu, pisał o nim Newsweek:
Odnaleziony w ubiegłym tygodniu José Salvador Alvarenga twierdzi, że od grudnia 2012 r. dryfował po Pacyfiku. Miał żywić się mięsem żółwi, pić deszczówkę i krew ptaków. Jednak jego historia budzi wiele wątpliwości. Alvarenga był uzbrojony tylko w nóż i płachtę materiału, którą osłaniał się od słońca. - Nie wiedziałem, która jest godzina, jaki mamy dzień. Ani razu nie zobaczyłem lądu, tylko ocean, ocean. Było bardzo spokojnie - tylko dwa dni z wysokimi falami - powiedział mężczyzna brytyjskiemu dziennikowi "Telegraph". Gdyby okazała się prawdziwa, losy Alvarengi byłyby jedną z najbardziej niezwykłych opowieści o walce człowieka z żywiołami. Tyle, że relacja rozbitka powoduje mieszane uczucia u ludzi, którzy mieli okazji jej wysłuchać. - Trudno mi wyobrazić sobie kogoś, kto przetrwałby 13 miesięcy na morzu – mówi amerykański ambasador na Wyspach Marshalla Tom Armbruster, który rozmawiał z rozbitkiem. Jednak z drugiej strony trudno sobie wyobrazić, żeby ktoś nagle pojawił się znikąd na atolu Ebon. Nie ma wątpliwości, że ten facet wiele przeszedł i dość długo był na morzu – dodaje ambasador. Pierwsze informacje o odnalezieniu rozbitka pojawiły się w piątek. Brytyjski "Guardian" pisał wtedy, że mężczyzna nazywa się José Ivan i na oceanie spędził około 16 miesięcy. Szczegóły te okazały się nie nieprawdziwe, ponieważ kontakt z atolem Ebon, na który został wyrzucony jest bardzo utrudniony. Na wyspie nie ma internetu, jest zaledwie kilka telefonów. Dziś mężczyzna został przetransportowany do stolicy Wysp Marshalla Majuro, gdzie miał szansę opowiedzieć swoją historię lokalnym władzom i ambasadorowi Armbrusterowi. Z punktu A do punktu B - taką, liczącą ponad 12,5 tys. kilometrów trasę musiał pokonać Alvarenga: Rozbitek twierdzi, że nazywa się José Salvador Alvarenga, ma 37 lat i jest obywatelem Salwadoru. Do Meksyku przyjechał pracować przy połowie rekinów. Mężczyzna utrzymuje, że wypłynął na ocean 21 grudnia 2012 r. wraz z nastoletnim chłopcem imieniem Ezechiel. Silnik łodzi uległ awarii, a sztorm zepchnął ich na pełne morze. Od tego momentu dryfowali. Chłopiec zmarł kilka miesięcy później, a Alvarendze udało się dotrzeć do atolu Ebon, położonego 12,5 tys. kilometrów od Meksyku. Gee Bing, przedstawiciel władz Wysp Marshalla, który rozmawiał z Alvarengą twierdzi jednak, że jego opowieść jest niezbyt przekonująca, a mężczyzna nie potrafi podać wielu szczegółów, np. nazwy przystani w Meksyku, z której wypłynął. - Brzmi to niezbyt wiarygodnie i nie jestem pewien czy wierzyć w tę opowieść. Spotkaliśmy się z nim i wcale nie wydawał się chudy, w porównaniu z innymi rozbitkami, których [uratowaliśmy] w przeszłości – twierdzi Bing. Z kolei zdaniem oceanografa Erika van Sebille, z którym rozmawiał „Guardian” historia Alvarengi jest prawdopodobna z naukowego punktu widzenia. Prądy morskie na Pacyfiku płyną bowiem z okolic Meksyku w kierunku Indonezji, mijając przy tym Wyspy Marshalla. Z historii znane są też przypadki rozbitków, którym udało się przetrwać wiele miesięcy na morzu. W 2006 r., także nieopodal Wysp Marshalla, odnaleziono trzech Meksykanów, którzy twierdzili, że dryfowali 9 miesięcy. Z kolei w 1942 r. chiński marynarz przeżył południowym Atlantyku ponad cztery miesiące. Czy zatem opowieść Alvarengi jest prawdziwa? Za pewne okaże się to w najbliższych dniach. - Kiedy uda nam się kontaktować z miejscem, z którego pochodzi będziemy mogli zdobyć więcej informacji – przekonuje Gee Bing. Ponieważ zawsze żywo interesowałem się tematyką marynistyczną, naturalnie wszelkie morskie dokonania nie są mi obce. Najbardziej "ekscytujące" są nie te (dla mnie), do których przygotowywano się, niejednokrotnie wiele m-cy (nic im naturalnie nie ujmując) ale właśnie takie - bez scenariusza. Ze scenariuszem, moi niekwestionowani bohaterowie, to Alain Bombard i William Willys. Bez scenariusza... jest wielu niezłomnych. Jednym z najbardziej spektakularnych wydarzeń (dla mnie) jest niezwykła historia Hose Salvadora Alvarengi. Historię tę znakomicie oddaje film poniżej. Dlatego ja nie będę się silił dalszym opisem. Posłuchajcie... |
Cytat:
Na dwór czy na pole? |
Chopie, Na ślońsku cisnymy na plac. Na polu trachtorym jadymy a na dworze to ksionzniczki miyszkajo.
Jakby nie my, to byjscie wongel na filmach z hameryki ino widzieli |
Jo!
To idealny przykład germanizacji Ślązaków. Bardzo skutecznej, stąd tyle naleciałości niemieckich. W każdym razie chciałbym przy stole usłyszeć, co do powiedzenia w sprawie mają na ten czas Kaszub ze Ślązakiem próbujący się porozumieć każdy swoim językiem prawiąc. |
No zgermanizowali nas, co zrobić.
Kumpla żona, ta co ze mną była w ekipie konkursu na mosty, czysta Kaszebka. Trochę przy piwie przegadaliśmy po swojemu i dawało rade, ale łatwo nie było. |
Jo!
Polski, to jeden z trudniejszych języków. Co drugi Polak się nie rozumie. Sporo mam najechane bicyklem po Kaszubach. Poznasz (tych prawdziwych) po czarnym podniebieniu i wysokim czole. Czarne podniebienie, to łatwe skojarzenie. Wredny charakter. Wysokie czoło, to wpływ zatoki i morza. Wzięło się z pytania, które że często zadawali słysząc fal szum: - Co to tak szumi, zafrasowani pytali, mrużąc oczy, marszcząc czoło. Zaraz potem klepali się w rzeczone, wołając: - Morze! Mantelzak, tłumok, bindel, miech. Niemcowi się wyda przez chwilę, że może Kaszuba rozmiōc jak Ślązaka ale tylko bez sztërk. Chùtkò kùńc. |
Bez żakietu
No to pora na 16-stolatkę teraz.
"Miałam zaledwie 16 lat, kiedy samotnie wypłynęłam z Australii w rejs dookoła świata. Bez eskorty, bez statków wsparcia, z jedynym towarzyszem – szumem wiatru i biciem serca oceanu. Przez 210 dni mierzyłam się między innymi z burzami, były noce, gdy nie zmrużyłam oka, pilnując fal wysokich na ponad 10 metrów, które groziły pochłonięciem mojego marzenia. W jednej z takich burz maszt niemal runął – myślałam, że to koniec. Ale przetrwałam. Gdy świat wątpił, ja z drżącymi dłońmi cerowałam żagle. Przed wypłynięciem pewien ekspert w telewizji stwierdził, że moja wyprawa skończy się katastrofą. Że będą musieli mnie ratować… albo stanie się coś gorszego. Te słowa wracały do mnie za każdym razem, gdy czułam się słaba. Ale strach stał się moim kompasem, a determinacja – wiatrem w żaglach. Nie miałam gorących pryszniców, świeżego jedzenia ani nikogo, kto przytuliłby mnie, gdy traciłam siły. Płakałam wiele razy. Innym razem krzyczałam w niebo, żeby nie czuć się niewidzialna. Schudłam, doprowadziłam ciało do skrajnego wyczerpania, a w pewnym momencie byłam pewna, że nie wrócę. Ale każdy świt przypominał mi, że jestem o krok bliżej. Po prawie siedmiu miesiącach zeszłam na stały ląd. Nikt nie musiał mnie ratować. Sama przepłynęłam oceany, napędzana mieszanką szaleństwa, odwagi i wiary w siebie. Nie byłam już tą samą osobą. Nauczyłam się, że świat jest ogromny, ale odwaga może mieszkać w małym ciele. Nie zrobiłam tego dla sławy – zrobiłam to, by udowodnić tej ośmioletniej dziewczynce, która czytała o żeglarzach, że to jest możliwe. „Kiedy ktoś mówi ci, że nie dasz rady… uśmiechnij się. Bo właśnie zamierzasz to zrobić.” – Jessica Watson |
Cytat:
Cytat:
Ja za to pamiętam taką piosenkę (z 8-9 miesięcy spędziłem w Borsku koło Wdzyz / Wiela na lotnisku...) bodaj to w 1988 roku było... Będzie z pamięci, fonetycznie po polsku, z błędami... "Mój Tata kupił kłeza Trzi dibczi za niom dał uwiązał ją do włeza i taki profit miał. Jedze, fuksa, jedze, tabaczki pożiwał, obejrzał się za kłezam, no daibeł się urwał." "Kaszebszczi mowo pikno ist" Już nie zakłócam... |
Polacy nie gęsi...
Ależ zachęcam do podobnych interakcji, jak z Tobą czy Fazikiem.
To są bardzo inspirujące tematy, zwłaszcza dla tych, którzy szukają sobie celu podróży. Dlaczego nie zajechać za pierwszym zdaniem napisanym po polsku, do klasztoru Cystersów Henrykowie? Przy okazji sprawdzić, co kryją pozostałe opactwa tego zakonu? Współcześnie klasztor henrykowski funkcjonuje jako przeorat opactwa szczyrzyckiego. Opactwo Cystersów w Szczyrzycu zaś, z obrazem Matki Boskiej Szczyrzyckiej, jest jednym z sanktuariów maryjnych w Polsce, będąc zarazem jedynym nieprzerwanie istniejącym klasztorem cystersów na ziemiach polskich. W kontekście "pierwszego zdania napisanego po polsku" akt ten dokonał się w księdze henrykowskiej a autorem jej był... Niemiec. Widzę go oczyma wyobraźni jak siedzi przy stole z gęsim piórem w ręku i próbuje przeliterować"Szczurzyczyn". "...Spośród wszystkich wspomnianych wątków najbardziej interesuje nas obecnie nie tyle obraz życia henrykowskiego konwentu, ile raczej w tym swojsko brzmiącym spisie około 120 nazw miejscowych oraz ich krótkiej historii, a także zapisane tam po raz pierwszy zdanie w języku polskim. Oryginalny cytat z Księgi Henrykowskiej zawierający to właśnie zdanie polskie, w łacińskim zapisie brzmi następująco: Bogwali uxor stabat, ad molam molendo. Cui vir suus idem Bogwalus, compassus dixit: Sine, ut ego etiam molam. Hoc est in polonico: Day, ut ia pobrusa, a ti poziwai. Co w polskim obszerniejszym tłumaczeniu tego fragmentu z polskim zdaniem znaczy: âGdy zaś tam przez pewien czas przemieszkiwał (Bogwał Czech), pojął za żonę córkę jakiegoś kleryka, chłopkę grubą i zupełnie niezdarną. Lecz trzeba wiedzieć, że za owych dni były tu w okolicy młyny wodne ogromnie rzadkie, przeto żona tego Bogwała Czecha stała bardzo często przy żarnach mieląc. Litując się nad nią mąż jej Bogwał mówił: âSine, ut ego etiam molamâ â to jest po polsku: Day, ut ia pobrusa, a ti poziwai, czyli âDaj niech ja pomielę, a ty odpocznijâ. Tak ów Czech na zmianę mełł z żoną i często obracał kamień tak jak żona. Co widząc sąsiedzi, chociaż wówczas nieliczni, nazywali go Bogwał Brukał i stąd pochodzi, że całe jego potomstwo nazywa się Brukaliceâ. To polskie zdanie zostało zapisane w 1270 r., a więc 750 lat temu, i należy do najstarszego zapisu, pierwszego pełnego zdania w języku polskim. W starszych dokumentach, na przykład w tzw. Bulli protekcyjnej papieża Hadriana IV dla biskupstwa wrocławskiego z 1155 r., mamy również zapisy polskie różnych miejscowości, ale w odróżnieniu od zapisu z Księgi Henrykowskiej są to tylko same nazwy, bez żadnej historii. Są też niektórzy językoznawcy, którzy wymieniają nieco starszy okrzyk w języku polskim księcia Henryka Pobożnego na polu bitwy z Tatarami pod Legnicą: âGorze nam się stałoâ z 9 kwietnia 1241 r. Ale te słowa wypowiedziane przez księcia zapisał dopiero Jan Długosz w swym dziele Historia Polonica 200 lat później. Niezwykłość tego polskiego zdania zapisanego w Księdze Henrykowskiej polega również na tym, że łączy się z kilkoma ważnymi wątkami wielokulturowymi. Otóż pierwszą księgę kroniki z interesującym nas zdaniem polskim napisał po łacinie opat Piotr â Niemiec z pochodzenia. Odnotowane zaś zdanie w języku polskim wypowiedział Bogwał Czech do żony Polki. Tak więc mamy tu cztery wątki kulturowe â niemiecki, łaciński, czeski i polski. Warto też zwrócić uwagę na inny jeszcze szczegół zapisany w 1270 r. we fragmencie dotyczącym wsi âBrukalicyâ, ofiarowanej niegdyś przez księcia śląskiego Bolesława Wysokiego służącemu mu Czechowi o imieniu Bogwał. Otóż ten, zdawać by się mogło prosty służący, odznaczał się na co dzień wysoką kulturą osobistą, skoro mimo zmęczenia pracą w polu, jak zaznaczył kronikarz: na zmianę mełł z żoną i często obracał kamień tak jak żona â mówiąc: âDaj niech ja pomielę, a ty odpocznijâ. A było to przecież w rzekomo âciemnym średniowieczuâ, w którym kobietę traktowali niektórzy jak zwykłego robota. Tymczasem Bogwał, prosty wieśniak, wyręczając swoją żonę w ciężkiej pracy, zachowywał się iście po rycersku..." http://nowezycie.archidiecezja.wroc....olskie-zdanie/ I tu znowu wrócę do mojej Alicji z Krainy Czarów. To od niej usłyszałem tę historię - związaną z pierwszym zapisem "zdania w języku polskim". Śmieliśmy się, że dokonał tego Niemiec ale i za tym poszła kolejna (jej) ładnie opowiedziana historia. A może bardziej - wykład. Język, dialekt, gwara itd... Poseł Fritz byłby zadowolony! A i przy tym wyrażenie "zbrukany" nabiera innego znaczenia, prowadząc nas bezpośrednio do wsi Brukalice. Zatem zbrukany, to obywatel Brukalic? Niech i tak będzie, dla tych też, co trochę zła poczynili (jak ja) i czują się "zbrukani". Czy droga prowadząca do Brukalić już asfaltem pokryta...? Może pieron (jeden z drugim), co ma bliżej coś dopiszą? jak to było? Ślůnsko rajza do Rusyje, czyli jak dwóch pieronów, jedyn gizd i dwie frele do Murmańska pojechali [czerwiec 2013] https://africatwin.com.pl/showthread.php?t=19296 |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:17. |
Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.