![]() |
Z żakietem
Z ogrodu botanicznego PAN w Powsinie.
Zagrabianie i układanie w kopy – sztuka, która łączy pokolenia. Po koszeniu łąki przyszła pora na kolejny etap – zagrabienie i ułożenie siana w kopy. Dawniej była to praca wymagająca współpracy całej rodziny i często sąsiadów. Na polu spotykały się pokolenia – starsi przekazywali wiedzę, młodsi uczyli się od nich, a praca stawała się okazją do rozmów i wspólnego spędzenia czasu. Skoszoną trawę zostawiało się najpierw do lekkiego podsuszenia w słońcu. Potem roztrząsano ją grabiami i kilkakrotnie przewracano, aby wyschła równomiernie. Gdy była już dobrze podsuszona, zgrabiano ją w długie wały, a z nich formowano kopy – stożkowate stosy siana. Ich kształt nie był przypadkowy – chronił wnętrze przed deszczem, dzięki czemu siano pozostawało suche aż do momentu zebrania. Kopy pełniły jeszcze jedną ważną rolę – pozostawione na polu pozwalały, by z wyschniętej trawy wysypały się nasiona, wspierając przyszłoroczny rozkwit łąki. To naturalny sposób odnawiania roślinności, bez ingerencji maszyn i chemii. Taka metoda jest przyjazna przyrodzie – nie niszczy siedlisk owadów, drobnych zwierząt i ptaków, a fragmenty nieskoszonej trawy stają się dla nich bezpiecznym schronieniem. W dawnych czasach sianokosy były wydarzeniem społecznym – po pracy organizowano wspólny posiłek w polu, ktoś grał na harmonii, a śmiech i rozmowy niosły się po łące. Dziś te obrazy znamy głównie z opowieści i starych fotografii, dlatego tak ważne jest, by tę wiedzę i umiejętności zachować. |
Mailem to szczęście że przeżyłem takie właśnie sianokosy. Sąsiedzi, sąsiadki, łąka za łąka. Kompot z jabłek z wiadra cynkowego do dzisiaj mi ten smak przypomina. Chłodnik z miski do zarabiania ciasta. Jadło i piło z blaszanego kubka.
Muzeum zapomniało o jednej ważnej rzeczy jakim było drzewo na każdej łące dające cień. Najczęściej była to jabłonka, która zrzucała ci owoce podczas sianokosów. Dzieci biegające były z nami, dzieci małe spały na kocu pod tą jabłonka. Butelka octu obowiązkowa na użądlenia jak się nadeplo na osy. To było społeczne wydarzenie , to nie była praca. Dodaj jeszcze wspólne zbieranie jagod, grzybów. Przed każdymi świętami zawożenie blach z ciastem do piekarni na wypieki, skubanie gęsi (kobiety) , świniobicie, zbieranie kartofli. Wspólne imprezy przez cały rok. Zajebiście się cieszę że miałem okazję to przeżyć i wiele się nauczyć. Radość która dzieciaki dziś przeżywają przed komputerem przez cały rok, jak przeżywałem w jeden dzień. A radosnych dni było dużo w roku. Dzisiejsze zabawki za pierdylion pieniędzy nudzą się w kilka chwil. Ja każdego roku czekałem na eventy z rodziną, sasiadami , te śmiechy, kawały, babcie często śpiewały, wszyscy uśmiechnięci, zero depresji. Nawet ojciec zwalniał mnie ze szkoły , jak.byly takie społeczne eventy. Brudny, spocony rozbiegany dzieciak. Koszmar dzisiejszych rodziców i samego dzieciaka. |
Ehhh ale czasy... Nikt wtedy, mimo roboty w kurzu cały dzień, żadnych alergii nie miał, uczuleń na ukąszenia os, giez, komarów itp Łaził człowiek po polu z wiklinowymi koszami i zbierał ziemniaki... A potem pędy na kupkę i ognisko z pieczonymi ziemniaczkami tuż przy PGRze... ;) Cud jedzenie, śpiewy i zabawa.,. A po żniwach, na noc, Babcia prosiła, aby skoczyć za stodołę i przynieść trochę liści babki lancetowatej, aby mogła obłożyć wnukom i sobie na noc łydki, bo tak były posiekane po całodniowym lataniu po rżysku i trzeba było dodatkowe, ciemne lub stare prześcieradło przynieść, aby starej leżanki krwią nie upaćkać... :)
i następny dzień 4:50 rano chomąto na konia, podpinało się wóz i jazda po 3-4 wsiach wokół, aby zebrać 20 litrowe kanki z wieczorem wydojonym mlekiem i zjazd do mleczarni koło 8 rano... ehhh wspaniałe wakacje i pięknie było.. :) |
Majkowski, ale miałeś dzieciństwo :D za to dzisiaj idzie się do paki
https://img.joemonster.org/mg/albums...o_szko_y~1.jpg Ja miałem tak, ale zamiast bydła i obory była praca w lesie od 5tej rano w lecie. Pokochałem chodzenie do szkoły :D |
Marek Punisher Piotrowski obchodzi dzisiaj 61-sze urodziny.
Rok (kalendarzowy) młodszy ode mnie. Też chciałem być jak Marek Piotrowski tylko... chorowałem. Na gałęzi siedzi styrany życiem i biedą wróbel. Kołuje ogromny drapieżnik i przysiada się. - Ja jestem orzeł a ty? Ja.. jaaa... też... Tylko chorowałem. Marek jest tym orłem mimo, że schorowany bardzo. Jego sukcesy docierały zza oceanu raz po raz, wzbudzając dumę i entuzjazm. Prawdziwa i długo niedoceniana legenda sztuk walki. Przecierał szlaki jak Tomek Drwal. To były głębokie lata komuny... |
Z wiejska...
Szczepan Szczygieł z Grzmiących Bystrzyc
przed chrzcinami chciał się przystrzyc. Sam się strzyc nie przywykł wszakże, więc do szwagra spieszy: „Szwagrze! Szwagrze, ostrzyż mnie choć krzynę, Bo mam chrzciny za godzinę”. „ Nic prostszego - szwagier na to. - Żono, brzytwę daj szczerbatą! W rżysko będzie strzechę Szczygła ta szczerbata brzytwa strzygła...”. Usłyszawszy straszną wieść, Szczepan Szczygieł wrzasnął: „Cześć!”. I przez grządki poza szosą niestrzyżony czmychnął w proso. |
Z żakietem
Linkowana wcześniej wieś ale w czrnobiałym wydaniu. Prawidłowa lokalizacja w koloryzowane wersji.
|
Bez żakietu
Mnie udało się namierzyć tylko jednego grubszego, z całych dziesiątek przewijających się obywateli Polskiej Republiki Ludowej.
W 1976 elektryfikowali Zabłocie, rodzinną wioskę mojej mamy. Z konia od Nurzec Stacja 5km. Biegaliśmy pluskać się w Nurcu... |
Bez butów
Tak...
"...jest nieźle napisane. Sylwestra Komar udanie konstruuje zdania, czyta się ją dość gładko, choć oczywiście bywają wpadki czy niepotrzebne słowa, które redakcja mogła sprawniej wyłapywać. Kilkaset stron pierwszoosobowego zapisu dziennikowego to nie jest zadanie łatwe, ale od strony językowej daje pani Komar spokój. Gdyby autorka poświęciła talent innemu gatunkowi niż skrzyżowanie postapokaliptycznej wizji z urokami "Domu nad rozlewiskiem", mielibyśmy gatunkową prozę w średnich rejestrach, nie obrażającą niczyjej inteligencji. Ale nie mamy. O czym to jest? Sylwestra nigdy nie wyobrażała sobie, że będzie biegać ze strzelbą po podwórku i podglądać kopulujących dzikich. Do czasu aż przyszło TO. "TO", czyli niesprecyzowana bliżej katastrofa, która w minutę cofnęła większość ludzi do czasów, gdy mamuty nie były zwierzątkami z książek dla milusińskich. Ludzie ponownie stali się prymitywnymi zwierzętami, które gromadzą się w watahy i kopulują gdzie mogą. Powtórzę słowo kopulują" jeszcze kilka razy, bo jest to ewidentnie jeden z najważniejszych tropów do wyjaśnienia, czemu jest to bardzo zła książka. Sylwestra jakimś cudem nie cofnęła się w swoim człowieczeństwie i wraz z przyjaciółką (Teresa ginie jeszcze przed wydarzeniami opisanymi w książce) próbuje stworzyć azyl w wiejskim domku, gdzie uczy się rolnictwa, hodowli zwierząt i wszystkiego, co potrzebne, by być samowystarczalną. Z prowadzonego przez Sylwestrę dziennika dowiadujemy się, że wokół domku spacerują sobie dzicy, którzy ją atakują, a po jakimś czasie (i różnych perturbacjach) niektórzy z nich dołączają do jej domostwa. Jest nasza bohaterka szczególnie wrażliwa na maleństwa dzikich, które próbuje uczyć języka i życia cywilizowanego. Wrażliwa jest też na kopulację. To jest jakieś niesłychane i niezbyt przyjemne połączenie doktora Spocka z Greyem. W drugiej części powieści, gdy Sylwestra odkrywa, że jednak nie jest sama na świecie i istnieją inne osady z normalnymi ludźmi, dowiemy się też, że zezwierzęcenie dotyczy nie tylko tych co zdziczeli, ale wszystkich. Komar przypomina, że w warunkach ekstremalnych prymitywne instynkty przejmują dowodzenie, a bardziej od ogłady i kultury przydaje się broń myśliwska. Niestety, w "Co się stało" naprawdę znajdziecie wszystko. Klisze popkulturowe użyte przez Komar są łatwo rozpoznawalne i niewyszukane. Dostajemy sporo opisów prostej, nieskomplikowanej erotyki dzikich, które autorka konstruuje ze sprawnością gimnazjalistki. Przepraszam osoby delikatniejsze (i utalentowane literacko gimnazjalistki), ale opis dymania nie może się ograniczać do "zdecydowanie wszedł w nią "po prostu wszedł w nią" itd. Niestety, na jednakowym rejestrze emocjonalnym opowiedziana jest historia Sylwestry, gwałconej przez jednego z dzikich, którego przyjęła do domu, i uprawa ogródka. Wybaczcie mi, oto cytat: "Po prostu przyciągnął mnie do siebie, ściągnął mi spodnie i wszedł we mnie. Nie broniłam się. Prymitywnie, instynktownie, nawet brutalne." Polska literatura erotyczna wzbogaciła się o kolejne kuriozum. Odrobinę podoba mi się przekaz intelektualny książki Konar - opowieść o tym, że kultura zwycięża naturę, a imperatyw moralny jednak w nas jest, niesie pociechę i świadczy o przemyśleniu przez autorkę tych spraw. Jednak przemyślenia grzęzną w narracyjnym niechlujstwie, kiczu i zwyczajnej nudzie. Uczono mnie, że nie zawsze przemyślenia bohaterów i bohaterek powieściowych są tożsame z tym, co sądzi autor/autorka. Uczono mnie też - trochę później - że takie sytuacje jednak się zdarzają. I dlatego cieszy mnie, że bohaterowie "Co się stało" na zakończenie wygłaszają krytykę świata, w którym "taczkami żarcie wypierdalałaś na śmietnik", który zbudowany był na "wielkim, zinstytucjonalizowanym, systemowym pasożytnictwie". Jakiś czas temu w internetach znowu pojawiła się przeróbka słynnego cytatu z Kuronia "A może jednak palcie te komitety, kurwa, sam już nie wiem". Sylwestra Komar zdaje się też ma wątpliwości. Gdybym miał pisać tylko o literaturze, to uznałbym omawianą książkę za niezbyt udany eksperyment twórczy, który jednocześnie zdradza talent autorki i może w przyszłości przyniesie nam naprawdę dobrą powieść z tzw. średniej półki. Jednak gdy piszesz o książce posłanki na Sejm, to uciec od kontekstu trudno. Mam taką cichą obawę, której pozwolę wybrzmieć głośno, że Co się stało" to element jakiejś upiornej kampanii wyborczej autorki i wtedy nie pozostaje mi inaczej ocenić tego dzieła jako całkiem sporego pasożytnictwa literackiego..." Sylwestra Komar w realu osiągnęła wszystko. Pośliła i jeszcze pośli nieprzerwanie przez bitych 5 kadencji sejmu Republiki Bananowej. Absolwentka zarządzania, doktor nauk ekonomicznych. Była ministrem sportu i wysiłku fizycznego i dzięki niej republika zyskała kilka aren do walki byków oraz organizację mistrzostw świata w zaganianiu tychże. W nagrodę dano jej dorobić w komisji d/s finansowania aren. Po wielu sukcesach na polu powierzono jej misję reformy edukacji w zespole. Tymczasem... Od 1 września dzieci wrócą jeszcze bardziej szczęśliwe do zajęć, bo pani Nowoczesna jest na posterunku i ma nowy program wychowania fizycznego pod pachą, a że pachy mamy z reguły dwie, to pod jedną panią Sofiję, pod drugą - Sławę.. Obie panie "olimpijki" a pani Sława może się pochwalić nawet studiami "fizycznymi"! Jeżeli chodzi o programowe "kwalifikacje" pani minister, to te są bez zarzutu. Nie można rzucić w coś czego nie ma? Ależ można. Eter przyjmie wszystko. Podstawowym kryterium było nazwisko, które kojarzy się z czymś dobrym/lepszym (idzie nowe) i to naprawdę wystarczy. Co spadnie na ziemię, to już bez znaczenia. Jeżeli chodzi o kwalifikacje naszych olimpijek? Tyle razy musiały się kwalifikować do turnieju olimpijskiego, że w te umiejętności (kwalifikowania się) nie wątpię. W ciągu niespełna 30 lat Europa rozpadła się nam na kawałki. Nas obcięto trochę wcześniej ale mieliśmy sporo szczęścia, choć nie do końca. Zostaliśmy sami ze sobą i wydawać by się mogło, że trudno... Porzuciliśmy rewizjonistyczne zakusy, jak rodaków poza granicami nowego kraju, jaki ofiarował nam CCCP. Dzięki temu krajowi rad, który rad był czynić socjalistyczny porządek do spółki z narodem po przeciwpołożnej, wychowaliśmy sobie współczesne elity. Liderem - elitą elit jest obecnie... poślin Józef, któremu nie darowano nocy. Tym niemniej aspirantów wielu. Lista długa. Ławka rezerwowych od Berlina po Kijów. Ale, ale... To wszystko brzmi, jak jakiś zarzut. Nie. To pochwała. Uspakajam też tych, którzy już mają gotowy argument: kto ci dał kompetencje do oceny stanu rzeczy? Otóż ja też piszę książkę pt.: "Wszystko się stanęło". Jestem absolwentem (jedynego takiego w kraju) Uniwersytetu Ludowego i jako DoCent El prowadzę katedrę Biura Turystyki Nieodpowiedzialnej. Siedziba mieści się w Lublinie. https://i.ibb.co/tM6M6RTz/IMGP7067.jpg ...to dwa. Dr Honzik, szef berlińskiej filii BTN w inauguracyjnym wykładzie (w nowym roku akademickim 25/26) wygłosi nam odczyt pt.: Byczo mi. W trakcie martykulacji towarzyszył nam będzie zespół Cytrus z Gdańska. Poproszę pana Dr Honzika o wykład uzupełniający, bo mocno na czasie. Dobrze zorientowani wiedzą, że tam, gdzie się byki pasą i korzystają z wodopoju, ludzie nie korzystają z wodnego zasobu, co najwyżej do umycia rąk. Plaże w okolicach mojego Przystanku okolicznościowo zamknięte z powodu wysypu (w Warszawie zwanym: zrzut) bakterii kałowych pochodzenia mieszanego. Skąd one w Zatoce...? Z tego samego powodu, co onegdaj w Wiśle. Jak to prostacko wyrażają się prości ludzie gówno poszło w Zatokę. W uśmiechniętym Gdańsku zjawisko te opisuję się: enterococcus faecalis escherichia coli i jest one zjawiskiem częstym ale znacznie mniej medialnym, niż te warszawskie. Z tego powodu czuję się osobiście wykluczony. Robię takie same kupy jak inni. A do tej ...coli moi drodzy to... Nie pijcie tego, bo to niezdrowe. Równoległy świat trąbi o szkodliwości coli od dekady a niewyedukowany, społeczny element pije. Pije i potem mamy konsekwencje. |
1 Załącznik(ów)
Temat wykładów parafowany aczkolwiek będzie trochę zmian w bieżąco. Na wykładzie ma być marchewka świeża z pola, żadna z handlu i snopek siana ciętego kosa i przewracana grabiami. Żadnej maszyny! Dozwolony transport ale tylko Esamochodem aby nie gotować planety.
Podpis kopytem nieczytelny ale jest. Załącznik 144957 |
Bez butów
I żadnych takich, co by pan Marcin nie czuł dyskomfortu.
Poezja głupcze! Ależ ta kobieta musiała być nieszczęśliwa... 6-stka dzieci, praca na kolanach w polu i mąż jej poezją sadzi trele... P.S. Dzieci najlepiej uczą się od innych dzieci. |
Bez butów
No i muszę przyznać, że trochę ducha wdarło się do serducha po dzisiejszej, rowerowej wycieczce do Sopotów.
Tradycja, to tradycja. Nie tylko ładne imię dla dziecka. Przynajmniej raz w sezonie jedziemy rowerowo do Sopotów. Najpierw musimy przemknąć koło Ergo Areny, następnie aleją rowerową śmigamy w kierunku łazienek południowych. Dalej przecinamy molo, mijamy łazienki północne i ten etap kończymy na granicy Wolnego Miasta Gdańska. Chodzi cały czas po głowie objechać tę granicę konkretniej niż do tej pory, bo sporo odcinków mam zaliczonych ale konkretniej, to wypada zaliczyć wszystkie dawne przejścia graniczne. Nie jest tez wcale tak łatwo tę granicę wytyczyć na mapie, bo próżno ją na mapie znaleźć. Są opracowania ale wypadało by dotrzeć do pełnej dokumentacji granicznej. Zapewne w jakiś archiwach da się je odnaleźć ale... aż tak mi się na razie nie chce w temacie dłubać. Tym niemniej nie jestem osamotniony i udało mi się znaleźć podobnych pasjonatów, którzy sporym wysiłkiem (zapewne) tę granicę wytyczyli i wynik ich pracy dostępny jest na stronie geocaschingu. Zatem możliwe, że temat jeszcze podejmę. Część osobników, którzy mnie znają, wiedzą już, że świat skurczył się dla mnie (niemal) do rozmiaru znanych powszechnie czterech liter. Przypominam balon, z którego uszło powietrze i to jeszcze nie było by dramatem ale formalnie, coś w tym balonie powinno zostać. Np. jakieś resztki rozumu? Niestety. fakt, miałem do tej pory sporo szczęścia, bo okoliczny mi, najbliższy eter uzupełniały ciekawe osobniki, zawsze (jednak) mądrzejsze ode mnie. Jest to już założenie do jakiegoś nieskomplikowanego równania, algorytmu. Idąc dalej za myślą tą złotą resztkami mózgu ułożyłem ów algorytm. Prezentowanie jego nie ma już sensu, ale najogólniej - jest to suma jednostkowych różnic. Zatem im więcej osobników, tym suma większa. Sigma = n(x1 +x2+ ... xN) gdzie: n = liczba osobników x = różnica w mądrości 1/Sigma = R gdzie: R = współczynnik udanego, społecznego współżycia. Ze wzoru wynikać by mogło, że nie ma dla mnie rozwiązania dla n=0 (najchętniej bym siebie izolował) ale... Takie rozwiązanie istnieje. Rozwiązania szukałem w masywie Riła na południowych stokach Maliowicy i... ...ale o tym poźniej. Zadań w Sopotach do wykonania mieliśmy kilka w tym jedno ulubione. Usiąść na tyłach Sheratona, przejść się końcem Monciaka i obserwować "życie w kurorcie". Już na początku wycieczki zdjąłem koszulkę, co spotkało się z dezaprobatą Strażnika Domowego. No nie tutaj... Na plaży, to tak ale nie tutaj! Uparłem się i... dobrze. Zatrzymujemy się przy ławce i zastanawiamy się czy w cieniu czy słońcu, gdy WTEM!!! Jakiś obcojęzyczny dżentelmen zwrócił się do mnie po angielsku czy ławeczka wolna? Mnie wystarczyło: ekskjuzmi ser... itd. by mój "balon" zaczął się ponownie wypełniać! Zwalniamy przestrzeń przy ławce, podchodzimy do "lepszej", siadamy: - Grubasiu... słyszałaś?! Zostaliśmy wzięci za kurortowych turystów! Więc jednak! Trzymamy fason. Śmiejemy się. Moja spalona na ciemny brąz cera... Trzy tygodnie na Bałkanach, dużo pracy własnej, ciężki trening, rygorystyczna dieta, dużo słońca i Alicji... Przyniosły efekty. Poniżej prezentuje siebie przed Bałkanami i po Bałkanach i jak mnie teraz odbieracie? https://i.ibb.co/PshZzr07/FB-IMG-1754581734283.jpg Chyba warto było. |
Zadanie
Kula waży 51kg.
Obciążasz kulę masą 223kg. Kula przysiada i wstaje do pozycji wyjściowej. Jak to możliwe? Możliwe gdy kula nosi imię Zuzanna. |
Bez butów ale w kasku
Skąd się mają wziąć obowiązkowe kaski na głowę?
To jeszcze w ramach wizyty w Sopotach refleksja. Na granicy była koncepcja kąpieli ale koncepcja została przemyślana i kąpiel postanowiłem zaliczyć tam, gdzie gówno w Zatoce hulało dnia poprzedniego. Z rzutami komunalnych ścieków jest tak, że jak się pojawią dwa szczepy wspomniane w zbiorniku wcześniej, to na kijku wisi czerwona szmatka i jest ok. Nikt nie drąży tematu - dlaczego? Zatem dzisiaj/jutro/pojutrze... zrzuty, bo w godzinę awarii nie zlikwidujesz i... nic się nie dzieje. Jest upalnie, to ludzie ciągną na plaże. Wiszą czerwone flagi, ludzie się kąpią. Uśmiechnięte miasto Gdańsk, by ludzie nie sikali po pasie wydmowym, ogrodzili drutem rzeczony i jest świetnie. Wydmy nie są rozdeptywane. Toalet nie ma. Ja paczam skąd wieje a wieje z południa więc gówna płyną na północ, w kierunku Gdyni. Więc na północy kumuluje się gówno stare a bliżej Gdańska napływa świeże. Wybieram świeże. Docieramy do wejścia 77 (nasze, na granicy Jelitkowa z Sopotami) i zażywam kąpieli. Gdybym był złośliwy, powiedział bym matce dwójki małych dzieci, żeby zwróciła uwagę szkrabom, by lepiej nie piły gdańskich gówien, bo to... Ale nie jestem. O dziwo pani mówi po polsku i mógłbym... ale to nie moje dzieci. Czas pedagogizacji się skończył. Zresztą... Co ci młodzi wiedzą o gównie...? Lata 70/80/90-te... to były zrzuty! Poza komunalnymi mieliśmy na okrągło dostęp oleju do opalenia. Kiedyś istniało przekonanie, że jak się nasmarujesz ropą, to się szybciej opalisz. W latach 80-tych pojawiali się już pierwsi murzyni na ulicy (rzadko ale jednak) i człowiek zazdrościł opalenizny. O ropę było trudno, bo była reglamentowana ale w Zatoce skolko ugodna. Wtedy nie było sinicy, bo nie miała szans się rozwinąć i nie dlatego, że nie bylo jeszcze globalnego ocieplenia ale dlatego, że Zatoka była karmiona popłuczynami ze statków. Kary za "płukanie" były śmiesznie niskie więc co rusz fala tych zanieczyszczeń docierała do brzegu. Zachodnim armatorom opłacało się wpływać w nasze wody tylko po to, by płukać ładownie lu puste zbiorniki na mazut. To były piękne czasy. Wlazłeś do wody i woda zaraz spływała po tobie jak po kaczce. Ciemne obwódki wystarczyło rozetrzeć i już się mogłeś bez problemu opalać na murzyna. No i komary tak nie gryzły. Była taka jedna piękna plaża, z której nikt nie korzystał. Znaczy kocyk na chwilę, jak najbardziej. Pokaz muskulatury itp. ale do wody? Absolutnie. Taki urok był tej plaży. To tzw. plaża gdyńska. Przylega do niej basen portowy. Cumuje tam Burza, Dar Pomorza do dzisiaj. Woda pachniała tam "portem". Zapach jak w starym, zaniedbanym warsztacie samochodowym, którego posadzka przyjęła setki litrów przepalonego oleju w tym przekładniowego. Ten śmierdzi najlepiej. Na wodzie "tęcza". Wspaniała gra skrzących się w słońcu kolorów. W zależności od wiatru/pływu w jakimś "kącie" basenu gromadziły się wszystkie zanieczyszczenia luźno pływające, pod postącia charakterystycznego kożucha. No jakoś to z czasem ten basen opuszczało (fizyka cieczy) i znajdowało nowe życie przy plaży. Plaży gdyńskiej. Więcej uwagi poświęcił bym Zatoce Puckiej ale nie chcę się narazić Kaszubom. Za komuny kąpiel w tej zatoce, to już był akt... chwilowo nie znajduję porównania. Ja do dzisiaj nie mam w sobie tyle determinacji, by po tej strony mierzei wejść do wody ale od strony morza - jak najbardziej. Przez wiele lat jeździłem latem "na Hel" i ochoczo zażywałem kąpieli w morzu. Jest takie powiedzenie: wypłynąć na czyste morze. To juz wiecie, skąd się wzięło. A skąd mają się wziąć... obowiązkowe kaski dla rowerzystów...? Ja mam odpowiedź. Winni są kierowcy. To nie rowerzyści jeżdżą po ścieżkach rowerowych. To kierowcy. Motocykli, aut, ciężarówek, autobusów itd. To oni są winni. To oni są winni tych karygodnych zachowań. Tych piętnowanych. Ich kulminacja (tych piętnowanych zachowań) znajduje miejsce na ścieżce rowerowej, tej najlepszej w Trójmieście, co biegnie brzegiem Zatoki. Mnóstwo jest kierowców - wszelkich pojazdów mechanicznych, którzy uwielbiają stać w korkach. Nie wiedziałem, że tak dużo ale tak jest. Oni wszyscy się zmawiają (ja z nimi) i stajemy do zawodów na rzeczonej ścieżce. Ciekawe, że dotyczy też tych, którzy nie lubią, oni też do tych zawodów stają. Nagrodą jest brak widoku morza. Plusem dużym tych zawodów jest to, że nie ma przegranych. Te zawody, to de ja vu. Tour de De Ja Vu czyli jak to fajnie drzewiej bywało, kiedy jechałeś jak chciałeś. Byłeś wolny. Mogłeś przypier... w pieszego i spokojnie uciec z miejsca zdarzenia. Niestety... Rząd wymyślił, i wprowadzi dla wszystkich rowerzystów obowiązkowe kaski. To będzie kolejny krok by zapewnić obywatelom narodowe bezpieczeństwo. Ja bym poszedł krok dalej i wprowadził przepis, który będzie nakazywał zakładanie pieszemu kasku na głowę o ile ścieżka rowerowa będzie towarzyszyć (w bezpośrednim sąsiedztwie) ścieżce dla pieszych i to samo dla... kierowców. Dlaczego nie? Bezpieczeństwo na drodze to podstawa. I tu nie powinno być przestrzeni dla jakiejkolwiek dyskusji. OBOWIĄZKOWO, skoro jesteśmy idiotami. Można by pójść jeszcze dalej. Skoro f-cznie jesteśmy idiotami (ja też, żeby nie było), to w sumie najprościej było by nakazać noszenia kasków wszystkim od 6-tej do 22-giej z zaleceniem, by również kaski nosić w domu. Skąd mi to wszystko przychodzi do idiotycznej głowy? |
Bez butów i kasku
Ano tak obowiązkowo wyszło, że w weekend odwiedziłem serdecznego kumpla. Bardzo serdecznego. Serdecznego lepiej nawet.
Oj... Długo się nie widzieliśmy. Pomijam fakt, że dzieli nas Polska cała, a nawet lepiej ale się zobaczyliśmy. Nie z takiej okazji chciałem ale tym bardziej musiałem. Może nie tak. Człowiek wolny nic nie musi, po prostu chce. Zajechałem na czas. No... kwadrans spóźnienia, bo po drodze musiałem się przebrać w lesie. Jakoś mi to przebieranie nie szło, więc się spóźniłem. Wszyscy już byli na miejscu, dołączali ostatni... Kościelny zegar wskazuje 13.15. Na zewnątrz 30st., w kościele chłodno. Nie zdobyłem się na krótki rękaw, bo musiałbym założyć białą koszulę, czarny t-shirt nie wchodził w rachubę. Miałem być cały na czarno i koniec. Jak najbliżsi, w sensie rodzina. Nie wypada inaczej. Msza była długa... Gdzieś po północy, zostaliśmy z kumplem sami. Wszyscy już poszli spać. Życie na wsi ustało w należytym, dobowym rytmie. Pada propozycja kumpla: - Pójdziemy jeszcze raz na cmentarz? Jasne, idziemy. Niecałe 2km tam, 2km z powrotem. Idziemy niespiesznie. Bardzo ciepło ale jesteśmy już luźno ubrani i taka jest rozmowa. Na cmentarzu dzieją się rzeczy dziwne. Chodzimy między grobami, a każdy zamyka w sobie jakiś rozdział życia i śmierci. Kumpel opowiada, o ten..., a tu z tym... Dopóki pamięć o tych, co odeszli żyje w nas, to i oni żyją. Wspominamy pogrzeb mego ojca. W samym środku kowitowej hucpy. Jak się okazuje, wtedy to trza było mieć odwagę, by brać w pogrzebie udział, że o stypie nie wspomnę. Moja druga mama (teściowa) jest hipochondrykiem. Wiem ile ją tu musiało kosztować, by na tym pogrzebie być i potem usiąść w mieszkaniu przy stole z tymi, co tę odwagę mieli. Tylko trzech kumpli, Strażnik Domowy, mama i para sąsiadów. Poza żoną i mamą NIKT z rodziny. NIKT. Siedzieliśmy w ósemkę przy stole i wspominaliśmy "dobre czasy". System rozwalił sąsiad Taty - rodowity Kaszub (Rumia). Najpierw "obgadaliśmy" pozostałych sąsiadów, wszystko na wesoło. Jak to było w otoczeniu samych Kaszubów żyć, w tym naturalnym porządku. Piotrek, sąsiad z góry wspomniał (w ramach starych, dobrych czasów) jak to w latach 80-tych służył w Orzyszu w pancerniakach. Kiedyś go d-ca kompanii wysłał po flaszkę na miasto. No to pojechali... czołgiem. Było by wszystko git ale przed sklepem (właścicielka otwierała po nocy - jak to drzewiej bywało) Piotrek kazał młodemu odwrócić wieżę. No i młody odwrócił. Nie w tę stronę, co powinien i ściął dach sklepiku... ...Cmentarz przylega do kościoła luterańskiego (ewangelicko- augsburski) ale msza była w kościele rzymsko-katolickim. Cmentarz łączy. Dzisiaj ważniejsze są kaski na głowie a nie pamięć o tych, co odeszli. Na stypie czułem się jak w rodzinie. Tu tradycja jest kultywowana. Młode pokolenie wyrasta już w innych warunkach ale tradycja się jeszcze broni... Jak długo...? Zanim wyjechałem, kumpel "każe" mi wjechać na warsztat. - Ni mosz jednego ampla, dawaj tu. Daję H4, dalej wymienione postojowe, jeden kierunkowskaz, oświetlenie tablicy z tyłu. Na finał zrobiona klamka z drzwi przesuwnych i dobity luft w kołach. Teraz mogę jechać do domu. |
Zieloni
Wzrosną kary za wypalanie traw itp. ale też za palenie ognisk w lesie.
Z 5000 do 30 000 zł. Rok 1987. Marek Kotański agituje zielonych. Wtedy byliśmy wszyscy zieloni. W Sosnowcu na parapecie już po jednym dniu solidna warstwa kurzu. Na Żeromskiego mieszkała ciocia z wujkiem. Ciocia Ślązaczka, wujek kresowy, urodzony w Nieświeżu jak moja mama. Jak wjeżdżałem w tych latach do Jastrzębia Zdroju to w super pogodę słońca nie było widać. Huty metali to był jeden wielki dramat. W jednym wątku chłopaki podniecają się zapachem benzyny. W dużym mieście przy większym ruchu pojazdów, spaliny naprawdę dawały się we znaki, zwłaszcza zimą. Smog był powszechnym zjawiskiem. Wraz z kotłownia mi osiedlowymi, opalanymi węglem, wszystko to w listopadowe, mroczne dni napawalo pesymizmem. Najgorszy był jednak styczeń. W sensie bezśnieżny, przygnębiający, mroźny. Dlatego na śnieg czekało się jak na ciasto drożdżowe w niedzielę. Pierwsze płatki w świetle lampy ulicznej widoczne, były zwiastunem czegoś ulotne pięknego... Nie znałem zielonego Kotańskiego. |
Kiedyś za młodego przy betoniarce wpadłem na pomysł jak opalić tors gladiatora na mahoń, jak myślisz czym się nasmarowałem ? :D
|
Finał
Krótka historia jednego korytarza.
https://i.ibb.co/Z6q4fnF7/DSC05530.jpg https://i.ibb.co/WqgCQ3G/20181103-150651.jpg https://i.ibb.co/Ng6R2PtB/IMG-20250819-170044.jpg Brakujące ogniwo. https://i.ibb.co/wN9y3JDx/1755678363531.jpg Koniec Wielkiej Epopei |
Bez butów
Cholera... pora powoli zwijać manatki.
Równolegle biegnie "historia jednego podwórza" i nie udało jej jeszcze się zebrać "do końca". Koniec smutny jak cholera. Tymczasem. W ramach szukania nowego celu w życiu ,będę swatał babcię Kasię, co ją Warszawa kocha, z prezesem partii, która kocha swojego lidera. Ona mała, on mały. Niech im się darzy. Katarzyna i Jarosław. Ona pracowała w ZUS, on jest prezesem od urodzenia. Grama w tym polityki. Tylko miłość. |
Świat jest do dupy ale...
...życie jest cudem.
|
Bez butów...
Fajne, nie?
Oba poprzednie kawałki to wytwór... AI. Oryginalny tekst i koncept, reszta - wokal i muzyka, to robota sztucznej inteligencji. Tymczasem... Jak to śpiewał Klenczon? |
Bez butów
Sentencja na dziś:
https://www.facebook.com/share/r/1FNqcZ1Jaw/ Internety "KU PRZESTRODZE ❗ Zbierałam się, czy pisać ten post. Będzie długo. Ale ku przestrodze. Wybraliśmy się z dziećmi w góry. Szliśmy tempem wolnym, mamy dziecko z niepełnosprawnością. Doszliśmy do górskiego potoczku. Mały wodospadzik z boku. Przerwa. Dzieci jedzą owoce, młody moczy nogi. Za mną dziecko, leży na kamieniu, ogląda bajki. Nie mi oceniać. Jednak my siedzimy już 20 min. Dziecko na moje 9 lat, dalej ogląda bajki, nikogo przy nim nie ma. Zapytałam w końcu. Czy jest tu sam? Tak, bo mama poszła dalej na wyciąg, i wchodzi na szczyt, kazała mu tu czekać, będzie za parę godzin. Mnie zmroziło. Mam syna w tym wieku, najpierw miałam myśli, że patrzę na niego inaczej, bo z niepełnosprawnościa i bym go samego tu nie zostawiła, aleeee...To "ale" ciągle było w mojej głowie. Poszliśmy obok podziwiać widoki, zawróciłam, mój nastoletni syn go jeszcze zagadał, dziecko oburzone, że mama to zostawiła na tyle godzin. Zadzwoniłam pod 112. Zapytać. Według prawa można zostawić dziecko od 7. roku życia w domu. Ale dyspozytorka powiedziała, że mamy tu inne warunki - natura, las, niebezpieczeństwo (skały, kamienie, ślisko, obcy w koło, nieznany teren, woda) i powiedziała, że ona by dziecka w takim miejscu nie zostawiła. Przyjęła zgłoszenie. Przyjechała policja. Wypytali co i jak. Mówię, że jestem tu godzinę, dziecko jest tu samo, bo mama go zostawiła, żeby wjechać na jedną z gór i potem podejść pod kolejną. Policjant sam powiedział, że by tu swojego dziecka nie zostawił. Przekazał, że będą się kontaktować z matką. Że czasem dzieci uciekają z trasy, bo zmęczone, bo rodzice nie rozumieją, że taka trasa to nie dla nich. Że rodzice są ambitni i jak już wyjechali i zapłacili to chcą zobaczyć. Nawet kosztem dziecka. Zabrali go do radiowozu. I tutaj mam przemyślenia. Że idąc razem, wracamy razem. Albo z kimś dorosłym. Mierzymy swoje siły, ale i siły dziecka, które może cały rok nie chodziło z rodzicami na spacery, popołudnia przesiedziało przed telefonem. Nie wymagajmy, że te dzieci nagle zaczną hasać, ale nie zostawiajmy ich w takich miejscach. Policjant powiedział, że ta kobieta na 99 procent nie ma tam zasięgu. Że i jej mogło się coś stać. Dziecko oglądające bajki na telefonie w górach też może mieć szybciej rozładowany telefon... Że dziękują za czujność, że dobrze zrobiłam. Czy wy zostawilibyście dziecko w takim miejscu? Czy zdarzyło wam się coś takiego? Może ja zachowałam się nad wyrost? Chociaż policjanci i dyspozytorka twierdzili inaczej. Ale ciężko mi w to uwierzyć, że ktoś zostawił dziecko w takim miejscu." |
To nic dziwnego przecie zostawiają bachory w puszce na słońcu gdzie temperatura 40 i idą bez stresu na zakupy
|
No nie wiem, mam stres gdy zostawiam w chałupie dzieciaki (8+5) na 20 min jak do sklepu muszę na szybko skoczyć.
Wyobraźnia dziecięca granic nie zna... Ten na szlaku z zapasem wody/żarcia czy karmiony bajkami jeno? a co jak się bakteria rozładuje? co do głowy takiemu strzelić może? WSZYSTKO Po mojemu reakcja odpowiednia:Thumbs_Up: |
Cytat:
Wysłane z mojego H3113 przy użyciu Tapatalka |
W nawiązaniu do "dziecka w górach", jeszcze taki wtręt.
Pozornie bez związku ale taki jest. |
Cytat:
Odpowiedź : rżał po... końsku :) P.S. Wypadało odpowiedzieć, sorki... |
F...
To ja się jeszcze na moment wbiję;
Jeszcze chwila, układam klocki. Zbieram się do elaboratu. El - to ja, borat - po węgiersku "brat". Co się stanęło, że ten zestaw borat Ela - przestał fungować? Do tego stopnia, że dzisiaj spadłem z drabiny. Znaczy wiedziałem, że spadnę, bo drabinie się omskło. Ratując siebie, "cichym ścigałem go lotem"... Swój cień ścigałem. W pewnym momencie zgasło światło... Cdn. |
Cytat:
Pozdr Wysłane z mojego H3113 przy użyciu Tapatalka |
Nawiązując do dziecka w górach, jeszcze.
Pozwolę, sobie przedstawić Panie Darku, swoją historię. Pisaną z perspektywy niedoszłej ofiary takiego zgłoszenia. U nas w Kawiarni Szkockiej, co to by tutaj nie zaśmiecać. |
Tak... wspomniałeś Luti tę historię bodaj w tym wątku nawet, przy okazji mojej pierwszej ekspedycji w świat. Miałem wtedy 8 lat i zostałem wyekspediowany pociągiem sam do wsi zabitej dechami na Podlasiu u zbiegu wielu kultur. Wieś niezelektryfikowana, żyjąca od rana do wieczora. Żywcem niemal wyjęta z Konopielki - kaziukowa. Nauczycielką (akurat) była moja babcia - już nie młoda, której udało się z kolei swoje dzieci wyekspediować do wielkiego miasta. Jedno na północ, drugie na południe. Jedno nad morze - uczyć rosyjskiego, drugie pod ziemię - fedrować węgiel. Po dziadku zostały tylko piękne historie. babcia, która była na owe czasy wysoka kobietą (170cm) sięgała dziadkowi do łokcia ledwie. Ostało się jedno zdjęcie dziadka, stąd wiem. Będzie jeszcze o dziadku, z którego coś mam. To coś najwyraźniej odziedziczył Kacper, mój wnuk. To "coś" należy umiejętnie pielęgnować. Nie miał możliwości o tę pielęgnację dziadek zadbać, bo na drodze stanął mu Stalin, Adolf, Stalin i... ślad po dziadku zaginął. Powtórzę, co streściłem u Fazika... "Jesteś obywatelem świata" - brzmi tak ponętnie... Podróżujesz, pracujesz przy laptopie, mówisz po angielsku. Wszędzie czujesz się jak w domu. Ale to jest iluzja. Bo obywatel świata nie ma ojczyzny.. A człowiek bez ojczyzny jest po prostu bezdusznym konsumentem, niczym się nie różni od zwierzęcia trzymanego i tuczonego na rzeź. "Obywatel globalny" nie ma korzeni, nie ma lokalnych społeczności (i tu forum AT w realu ma duży plus), nie ma grobów, do których można powrócić w listopadzie, aby rozważyć pamięć o tych, których kiedyś kochał. Zamiast tego ma kartę kredytową, subskrypcję Netflixa i bilet na tania linię lotniczą. Zamiast korzeni otrzymuje punkty lojalnościowe. Zamiast opowieści opowiadanych przez swoich przodków, słucha influenserów. System potrzebuje, żebyś uwierzył w te bajkę. Bo człowiek z korzeniami może się buntować - SZACUNEK TOMKU: za swoją rodzinę, za ojczyznę, za pamięć o przodkach... Ale człowiek "znikąd" nie ma za kogo umierać. Będzie więc żył, pracował, spożywał - az do końca. Globalizacja daje ci iluzje wolności tylko po to, by odebrać ci wszystko, co czyni cię wolnym: dom, rodzinę, społeczność, tradycję... Zamiast tego dostajesz subskrypcję sensu zycia: streaming, aplikacje randowe, kredyt hioteczny na mieszkanie w 15-sto minutowym mieście, które nie należy do ciebie ani cię nie wita. Bo obywatel świata jest tak naprawdę - nikim. I to jest moje osobiste zadanie, ostatnia wyprawa... Stąd do przeszłości. Po drodze uporządkowanie wielu spraw... Wczoraj, zamykając wieloletni remont chaty spadłem sobie z drabiny. Życie upomniało się o mnie. W moim (zaniedbanym) wieku, upadek z "metr dwadzieścia" to lot do piekieł. Ja za upałami nie przepadam. Mój komfort to 17st. Zawsze spadałem na "cztery łapy" i tym razem się udało. Więc najpierw przelecimy się po remoncie. To dla tych (kilka krótkich historii), którzy nie wierzą do końća w siebie, nie widzą siebie w określonym miejscu i nagle robią coś, czego nie wielu by się po nich spodziewało. Ale mają coś... Co być może odziedziczyli w procesie przekazywania igreków. Będzie na początek jednak o dziecku w górach. |
Już bez butów...
Dziecko w górach...
Mam sporo rozterek, te mnożą się jak króliki. Skąd się w ogóle te rozterki biorą? Chodzi mi o same zjawisko. Wystarczy, by jakaś organizacja/siła sprawcza miała możliwość modelowania nam życia na swój obraz i porządek. ktoś powie: kościół, drugi: pruska szkoła, trzeci: swoje, kolejny: swoje. Wcześniej wspomniałem, że mój komfort cieplny, to 17st. Jeszcze kilka lat temu, było to 15st. Człowiek się starzeje, mniej rusza ale dalej kąpie się w zimnej wodzie, bo tak się nauczył 40 lat temu i trwa w zimnych kąpielach. Problem zaczyna się wtedy, kiedy taki Eskimos (jak ja) będzie prawił murzynowi, jak ten ma się zachowywać wczas upałów lub... odwrotnie. Każdy komfort ma swoje granice. Możesz nie dogrzewać chaty, możesz/będziesz miał grzyba. Możesz przegrzewać - może/będziesz chorował. Konfiguracji jest wiele. Najgorszy przypadek jest jednak wtedy, kiedy w imię swojego, partykularnego interesu ja będę robił wiele, by dbać o swój komfort czyimś kosztem. Nie licząc się przy tym ze społecznymi skutkami. Przykładów z historii tyle, że głowa boli i co...? Nagle w moim życiu pojawia się organizacja i mówi mi: twój komfort od dzisiaj to 22st. Wtedy cała planeta będzie zdrowa. Ja się więc pytam: cała? A w ogóle, to uczono mnie, że komfort jest zmienny, zależny od wielu okoliczności. - Uwierz mi, że tak będzie dla ciebie lepiej... Lepiej uwierz. Ta sama organizacja, klika lat później znowu do mnie przychodzi i podnosi mi komfort do 24st. - Znowu mam uwierzyć. Wszyscy wokoło wierzą, to i ja... muszę. Problem w tym, że ja nie uwierzyłem. Słowo obcego bez weryfikacji nie jest dla mnie drogowskazem. Co mi po drogowskazie, kiedy nie ma drogi a przed nami manowce? Dzisiaj za ten komfort, dopłacam 50% tylko po to, by na rachunku mieć 50%... mniej? No przecież to się nie spina. Ale to tylko jeden z tych bardziej namacalnych przykładów. Tych przykładów są setki... tysięcy. Ta organizacja naprawdę istnieje. Dzisiaj już nie wiem ile produkuje "drogowskazów" tygodniowo? Sprawdziłem i co widzę. Demagog rozprawia się z Selimem, który powiedział dokładnie to, co ja napisałem. Zarzuca Selimowi manipulację, na przykładzie "produkowania" dyrektyw. No ledwie jedna na dwa tygodnie. Dyrektywa to "jeden" akt prawny - owszem. Ile generuje on finalnie zmian w naszym życiu. Ile nowych przepisów? https://eur-lex.europa.eu/legal-cont...OJ:L_202402749 To ostatni przykład z brzegu. Co to ma wspólnego z dzieckiem w górach? Powoli do tego dojdziemy, bez drogowskazu, bo droga przebyta nie pozostawia złudzeń. |
Czarna Wołga tym się kiedyś dzieci straszyło tak jak obecnie o czym piszesz
|
Dziecko w górach...
Przypomnę.
Tato wiesz... lepiej nie rób Kacprowi procy. Będzie strzelał do wróbli. - Jak go tego nauczysz, to będzie. Ptak zamknięty całe życie w klatce, może myśleć, że latanie to choroba. Co myśli dziecko, wychowane na reklamach milki? No i gdzie był ojciec tego dziecka (to dotyczy również mnie) wtedy...? Przecież to obecne pokolenie wychowywało poprzednie... Co się stanęło po drodze...? Mój syn miał dość prawienia morałów przez ojca i jak się tylko nadarzyła okazja, wypalił na swoje (wynajęte) jak rakieta. Coś... jak jego ojciec. Przecież młodzi nie mają gdzie mieszkać... Muszą być na garnku rodziców. Mój miał (rodzice) ale nie chciał. Wolał wynajmować ze swoją dziewczyną mieszkanie (ona też "zwiała" z domu, miała gdzie mieszkać - u rodziców). Dzisiaj mają trójkę dzieci. To już prawie patologia. Dziwnym trafem, w rodzinnym, wspólnym domu zawsze powtarzałem, że trójka rodzeństwa, to minimum. Po urodzeniu syna - giganta, Strażnik Domowy odpuściła. Chowaliśmy jedynaka. Przy dwójce ojciec się uczy, że dzieci są różne. Że taki los a kochać trzeba dwójkę tak samo. Tego mi obecnie brakuje ale rekompensuję to sobie na wnukach. Gdzie tu dziecko w górach...? W wieku 8 lat byłem wyekspediowany na daleką wieś. Przekazywano mnie sobie z pociągu do pociągu jak pałeczkę w sztafecie. W tamtych czasach (1971r.) obcy ludzie potrafili wziąć odpowiedzialność na siebie, za cudze dziecko. Gdyby nie chcieli, nie było by takiej sytuacji jak ta "w górach". Ojciec nie zostawił mnie jednak samego na peronie mówiąc: - Przyjedzie pociąg, wsiądziesz i pojedziesz. Powiedział: - Do podstawienia pociągu jeszcze trochę czasu. Siedź grzecznie i na mnie poczekaj na peronie. Skocze na chwilę do restauracji. No i skoczył na jedno, może dwa piwa. Czemu płaczesz? - Bo tata poszedł do restauracji i jeszcze go nie ma. Nie martw się, zaraz przyjdzie. Uspakaja mnie starszy pan, czekający też na pociąg. No i tata zaraz (grubo ponad kwadrans) przyszedł i dwóch panów się pośmiało, żem taki rodzinny ale i dzielny. 24h godziny później byłem już w Zabłociu. Byłem wolny! Pani, która napisała ten post o "dziecku w górach", określiła jego wiek na "około 9 lat"... |
Bez butów po trawie...
Ja miałem 8 lat i wysłano mnie samego na koniec świata. Ja plus walizka.
Nie wiemy, ile chłopiec miał lat, bo pani go o to nie zapytała. Chłopiec bawił się telefonem w miejscu, do którego dojechała policja... Chłopiec nie wykazał objawów paniki, nie płakał, wygląda na to, że radził sobie. Być może, gdyby mu się rozładował telefon po prostu by się nudził. Do tego stopnia, żeby się oddalił gdzieś i... Tak się zastanawiam, co by było, gdyby mama zostawiła go w domu/na kwaterze - mówiąc to samo? oczywista pomijam te wszystko: o rany, dramat, jak mogła, a gdyby tak niedźwiedź, załamanie pogody i jeszcze wiele innych. Istotne jest, co się wydarzyło obok tej historii. Komentarze. Suchej nitki na kobiecie. Matce znaczy. Co ja bym zrobił...? Napiszę wam, co ja bym zrobił. Ne zostawiłbym 10-cio latka na szlaku. To on, zostawił by mnie. Wielokrotnie tak bywało w Tatrach po obu stronach granicy. Na Koprowskim Szczycie czekał na mnie i mamę dobre pół godziny licząc od momentu, kiedy zerwał się "z łańcucha" bo nas jakiś energiczny Słowak wyprzedził. Pogoda była "śliska", nie pewna ale było zadanie do wykonania. Sprawdzić jak drzemią pawiookie stawy w smreczyńskich skał zwaliskach. Co ja bym zrobił na miejscu tej pani, obserwując tak jak ona tego chłopca? Pierwsze, to wiedziałbym sam, gdzie jestem i co z tego wynika potencjalnie. Dziecko "znalezione" pod Biedronką z telefonem w ręku, czy na ścieżce do lasu nie od razu wzbudza mój niepokój. Dopytał bym czy to skutek wcześniejszych praktyk mamy? Czy wie, gdzie jest? Czy potrafiłby sam trafić na kwaterę? Czy ma kontakt z mamą? Czy poza mamą jeszcze kogoś tu ma? Czy ma zapas wody, jedzenia, czy coś do ubrania na wypadek załamania pogody? Czy takie załamanie pogody sam już przeżył? Czy przeżył już z rodzicami i wie, co należy wtedy zrobić? Wszystko w spokojnej formie mając z tyłu głowy akceptację dla potencjalnej dzielności. Dopiero potem podjąłbym decyzję ale... Organizacja już wie. Organizacja żywi, organizacja radzi, organizacja nigdy cie nie zdradzi! Do czasu... https://i.ibb.co/LdYsb15M/FB-IMG-1754835921256.jpg I to tyle o dziecku "w górach". W ciemnosmreczyńskich skał zwaliska, Gdzie pawiookie drzemią stawy, Krzak dzikiej róży pons swój krwawy Na plamy szarych złomów ciska. U stóp mu bujne rosną trawy, Bokiem się piętrzy turnia ślizka, Kosodrzewiny wężowiska Poobszywały głaźne ławy... Samotny, senny, zadumany, Skronie do zimnej tuli ściany, Jakby się lękał tchnienia burzy. Cisza... O liście wiatr nie trąca, A tylko limba próchniejąca Spoczywa obok krzaku róży. Słońce w niebieskim lśni krysztale, Światłością stały się granity, Ciemnosmreczyński las spowity W blado-błękitne, wiewne fale. Szumna siklawa mknie po skale, Pas rozwijając srebrnolity, A przez mgły idą, przez błękity, Jakby wzdychania, jakby żale. W skrytych załomach, w cichym schronie, Między graniami w słońcu płonie, Zatopion w szum, krzak dzikiej róży... Do ścian się tuli, jakby we śnie, A obok limbę toczą pleśnie, Limbę zwaloną tchnieniem burzy. |
Internety
Cytuję:
"Wczoraj wspominano niejakiego Woźniaka - Staraka, celebrytę, znanego z tego, że 18 sierpnia 2019 roku zginął na Mazurach, na jeziorze Kisajno. Tak teraz, jak i wówczas media nazwały to "wielką tragedią". Nie. To było szczęście. A jednocześnie pokaz głupoty, buty i arogancji z jaką spotykamy się obecnie masowo na Mazurach, szczególnie wśród turystów z zasobniejszym portfelem, z dużych miast. My przy tym wtedy byliśmy. Trwały akurat bardzo wyczerpujące regaty ; Międzynarodowe Mistrzostwa Polski łodzi typu DZ. Trwajace non stop 24 godziny. Przy czym, w przypadku braku wiatru ( a w nocy słabo wieje) trzeba bez przerwy dymać na wiosłach. Lecz nie na lajcie, jak Wikingowie. Na dwóch wiosłach. Takie przepisy. Dwie osoby ciągną ważącą grubo ponad tonę łódź z 10 osobami na pokładzie. Stąd krótkie zmiany i w międzyczasie chwila snu. Byliśmy gdzieś między drugą a trzecią w nocy, na Kisajnie, kiedy usłyszeliśmy w ciemności motorówkę. Przerażeni, bo nie powinno jej tu być. Nocne pływanie regulują przepisy. Tylko wyznaczonym szlakiem. Ale na Kisajnie był od lat ZAKAZ pływania nocą ( wyjątek nasze regaty). Kretyn w motorówce stanowił dla nas ogromne zagrożenie. Nie jesteśmy oświetleni jak choinka ( musimy patrzeć w ciemność). Tylko mała lampka. Wystarczy aby dostrzegli nas inni uczestnicy, czy stojące, lub powoli płynące, dobrze oświetlone statki służb obstawiających regaty. Ale szalejący na motorówce idiota, nie wyhamuje, kiedy wypadnie z mgły, czy zza wyspy. Rozwali łódź, ze śpiącymi ludźmi i poharata śrubą. Na szczęście motorówka kręciła już koła. Na szczęście, bo to oznaczało, że wypadł za burtę. Motorówka automatycznie zatacza kręgi kiedy nie ma kierowcy, aby ograniczyć możliwość kolizji. Istnieje jednak duże prawdopodobieństwo, że stuknie lub przejedzie śrubą rozbitka. I tak się wówczas stało. Jest jednak bardzo ważny element bezpieczeństwa, stosowany przez każdego, kto ma coś, co odróżnia człowieka od rośliny. Zrywka. Wyłącznik bezpieczeństwa. Smycz podpięta do człowieka wyłącza silnik w momencie kiedy sternik wypada za burtę. Proste i skuteczne. Ale po co ? Jestem kozak. Na motocyklu też gnam beż kasku...No to pokozaczył. Skutecznie ukarana głupota. Prawo Darwina. Nie trzeba dodawać że był nawalony jak świnia i zapieprzał jak szaleniec. Jęk wśród celebrytów, mediów i warszafki... Taki wspaniały człowiek. Przyjaciel - płakały Borysy Szyce i inni. "Kochał adrenalinę", "Woził nas wielokrotnie nocami motorówką", "Wilk z Mazur". Rzecz w tym, że Kundel z Warszawy bawił latem w rezydencji ojczyma, milionera, nad brzegiem jeziora Kisajno. I łamał zakaz od lat i od lat był zagrożeniem dla innych. Ale kto mu zabroni? Pan i władca Mazur. Cztery dni później, od uderzenia pioruna, na Giewoncie zginęły cztery osoby, a prawie 160 zostało rannych. Rok później media pisały o śmierci Staraka jako o jednym z najtragiczniejszych wydarzeń 2019 roku. O tragedii na Giewoncie już zapomniano." |
Konkluzja...
Zaprawdę powiadam sobie...
Trudno... Bardzo trudno być dzisiaj "dzieckiem w górach". Ileż te dziecko musi wykazać determinacji rodziców, by być dzieckiem w górach? Zaufanie do prawa zamiast do wartości - system przepisów zamiast realnego procesu uczenia się i budowania odpowiedzialności. Dziecko w górach... z telefonem nawet w górach nie było. |
Jak czegoś nie wiesz...
...to się uczysz.
Nie będzie już kontrowersyjnych "teorii". Postaram się przy okazji udowodnić Emkowi, że nie na wszystkim się znam i ba... potrafię się do tego przyznać. Ale pokażę, jakie mogą być efekty naszej/mojej pracy, kiedy bierzesz pod uwagę wszystkie za i przeciw, co zrobiłem ja, kiedy stanęło przede mną wyzwanie, którego... Nie... to nie tak. Nic nie stanęło... Po prostu podjąłem decyzję: robię to, choć nie wiem jak. Zacznijmy zatem od kuchni... ...a kuchnia widziana od okna... https://i.ibb.co/Ng37csrg/DSC05522.jpg ...wyglądała tak. https://i.ibb.co/B56K63LX/DSC05531.jpg Przeciwpołożnie. https://i.ibb.co/3yjSKG99/DSC05519.jpg Wejście do kuchni z korytarza - tak. https://i.ibb.co/XxhsYh64/DSC05518.jpg Te opisy adresowałem do kumpla, który ogólnie ma pojęcie o budowlance. Potem powstawał komentarz dalszy i wizualizacje. O nich później. Z kuchni... https://i.ibb.co/9HcsLLKh/DSC05517.jpg ...wchodziło się do łazienki. Kuchni towarzyszyła... https://i.ibb.co/6cRvc0c2/DSC05520.jpg ...toaleta (za nią rzeczona łazienka). https://i.ibb.co/h17hbVcz/DSC05521.jpg Tu był wstęp do konsultacji konstrukcyjnych. Widoczna, pionowa zabudowa po lewej w toalecie, to zabudowa pionu. To, co wiedziałem, to fakt - zalewania przez wiele lat łazienki i toalety przez sąsiadkę z drugiego piętra. Sąsiad (ówczesny) z pierwszego piętra nade mną, a mamy rok 2018-sty pierd... sobie betonową płytę, którą... ale o tym też później. Mieszkanie "odziedziczyliśmy" po dziadkach. jak już wspominałem, z babcią Marysią mieliśmy wieloletnią sztamę i pamiętam jak dziś, kiedy babcia Marysia mówiła swojej wnuczce: - Jak umrzemy, to sprzedajcie tę ruinę w pierony i kupcie sobie coś nowego, lepszego. Babcia odeszła druga, zaraz po dziadku. Dziadek w lutym a babcia Marysia 15-tego marca 2018. Jeszcze w październiku rok wcześniej szeptałem jej w tajemnicy do ucha, że "robię" Grąbczewskiego. W grudniu tego roku (2017) skończyła 95 lat. Łatwo było zapamiętać datę urodzin (dzień/miesiąc), bo to było 13-tego. 13 grudnia wiadomo, co się wydarzyło? Do tej pory (do śmierci babci) wynajmowaliśmy mieszkanie na Miraua w Oliwie. Najem 1800 plus opłaty. Zdecydowaliśmy ze Strażnikiem Domowym, że wyprowadzamy się z tegoż na dzień 31 maja. I tak 1 czerwca 2018 zlądowaliśmy na Przystanku Oliwa. 18-tego startowałem na wyprawę Szlakiem Bronisława Grąbczewskiego 1888-2018. Tak Emek... Ta wyprawa była CAŁKOWICIE mojego pomysłu. Od A do Z. Podpowiesz mi Emek, jak "łatwo" jest takie przedsięwzięcie zorganizować...? Trzeba się na czymś znać, czy nie? Trzeba mieć pojęcie o tym? Ogarnąłem każdy detal. Był harmonogram, obowiązki ekipy itd. Finalnie realizacja. Drużynowy sukces, Kolosy i takie pierdoły. Bo jak ja coś robię Emek, to robię. Jak nie wiem jak, to się dowiaduję jak. Jeżeli to wymaga uczenia, to się uczę. Potrafię się uczyć. Maturę ustną z fizyki (w elitarnej szkole) zdałem na bdb. Matmę na dst+. To otwierało mi drogę na wszystkie uczelnie techniczne PRLu bez problemu, praktycznie mogłem zdawać egzaminy wstępne z marszu... Do wyjazdu ogołociliśmy mieszkanie z mebli i dokonałem kilku "odkryć"... W ciągu dwóch m-cy, podczas wielogodzinnych rozkmin, zdecydowałem się robić wszystko od... zera. Podłogi, tynki, instalacje... Podstawowej demolki dokonałem jeszcze przed wyprawą. Strażnik Domowy wyprowadziła się do mamy... Prześledźmy zatem kawałek historii tego remontu od kuchni... |
Zwycięzcy idą od porażki do porażki. Wygrani stoją na podium i świętują.
Spałem na tej budowie , miałem zaszczyt. Co tam się działo... |
Piszę z telefonu, więc będzie krótko i nie na temat.
Chciałem serdecznie podziękować wszystkim tym, którzy twierdzą, że ja się znam na wszystkim. Nie ważne, że to forma zarzutu. To utwierdza mnie w przekonaniu, że mam rację. Ba... W związku ze związkiem oczywistym jest, że moja racja musi być mojsza. Im więcej ludzi zwraca mi uwagę rzeczoną, tym bardziej ja utwierdzam się w przekonaniu. Niestety, nie jest tak kolorowo... Przejrzały mnie wnuki. Te wredne, małe... |
Bez butów...
Od wczoraj na chacie wnuki.
Pierwszy raz, na ładnych kilka godzin najmłodszy też. Ile te szkraby szczęścia samą obecnością wnoszą... Dzisiaj odkryłem, że Marysia (tak jak ja) potrafi bezwiednie pisać odbiciem lustrzanym, czyli lewą ręką wspak - od prawej do lewej. Za 10 dni do pierwszej klasy pomaszeruje. 9- ka rodzeństwa. Wszyscy szczęśliwi... ...i do tego matka wołała rodzic chłopców. Remont jutro. |
Cytat:
To jest mój ostatni ratunek. Przez ostatnie 10 lat wpadałem w osobistą pułapkę. Własnego słowa. Zrozumiałem to na Antypedaliadzie. Nie ma już obecnie autorytetu, który by mnie z własnego słowa (czasem potoku całego) wyleczył. Tak sądziłem... I nagle ktoś kopiuje Ciebie, wkleja ci obraz (nawet 2+1) i ożywia... Jeden obraz przez drugi próbuje ci przekazać wizję swojego świata. Eksplodują otwory paszczowe, przekrzykują. Gdzieś między mózgiem a otworem dochodzi do interferencji przy tym panuje niewyobrażalny ścisk. A pogania B, za chwilę, to B pogania A, gdzieś przeciska się C... Wszystkie te ABC...Z, tworzą dla niedoświadczonego odbiorcy szereg niezrozumiałych kombinacji, co w połączeniu z rosnącymi decybelami!!... Mój mósk zaczyna parować. Moja osobista planeta płonie. Nie ma ratunku...? Znowu jest cicho... Wielki Cukrownik siedzi sam przy kompie i pisze... ...w stepie szerokim, którego okiem nawet sokolim - nie zmierzysz, wstań, unieś głowę, wsłuchaj się w słowa... |
Na golasa dookoła castoramy
Wrzucę jeszcze coś bardzo ważnego, bo powoli muszę finiszować.
W 2003 roku przekonałem się osobiście, do czego się nie nadaję. Ba... nie umiem! "Emki" czytajcie. Napakowany ideami prowadziłem dość spory biznes, zatrudniałem fchuj ludzi. Miejscami ponad setkę. I nagle tracę trzech klientów, dość kluczowych w procesie. Blisko 50 osób zatrudnionych przykładnie na umowę o pracę, z trzymiesięcznym okresem wypowiedzenia zostaje bez pracy. I to na etapie sporych inwestycji. Zostaję z tymi ludźmi na lodzie. 21 lat później kończę długi etap walki z ZUS. Przy okazji tracę miliony złotych, dalej własny majątek. Oczywista przy okazji (też) własnej głupoty. Nikogo nie obwiniam, trudno tez obwiniać ZUS, będący biurokratyczną machiną schowaną za administracyjnym (prawnie) parawanem. Spokojnie mogę jednak obwinić ludzi, którzy tym ZUS zarządzają, zwłaszcza wybrane osoby. Mój przypadek w jednym z gdańskich oddziałów był szczególny. Jak Pan Michał brał naszą sprawę, to stwierdził krótko... "nie miałem jeszcze takiego przypadku". Rok 2015 - grubo ponad 500 000zł "zaległości" i 13 lat regulowania zadłużenia, rosnącego w lawinowym tempie. Te 13 lat spłacania, to równie ogromna kwota. Ale już nie o tym. Gdybym nie był nieudacznikiem, tego by nie było. Widzisz Emek... Nie znam się na wszystkim i na pewno już, nie umiem zarządzać większym zespołem. Powinienem się tego nauczyć. Nauczyć tego, co mówił odeszły prezydent: być twardym! Co mówił jego protektor: nie umiesz, to zmień branżę. Ci dwaj, to moi mistrzowie. Blisko ćwierć wieku potrzebowałem, by zrozumieć, że mieli rację. Tylko jak się już wpierdolisz, bo nie umiesz, to jakoś musisz skończyć i to tak, by nie skończyć ze sobą. Raz kiedyś po drodze, pozwoliłem sobie uświadomić kierowniczkę jednego działu, która w ramach nabytych stanowiskiem kompetencji, mogła by wydać decyzję inną od tej, którą wydała. Napisałem w innym wątku, że potrafię bronić swojej tezy. Akurat to czasami potrafię. Bo organizacja, która ma w swojej nazwie wyraz społeczny ma jedną misję. Okradać ludzi w majestacie prawa. No więc jak powiedziałem pani "kierowniczce", co powiedziałem (a padło wtedy nawet dość obszerne hasło w stylu: kurwa mać kobieto!... itd.) i zacząłem schodzić klatką schodową, zatrzymała mnie jakaś pani... - Ja bardzo pana przepraszam, że zawracam panu głowę... Proszę... W tym momencie zdałem sobie sprawę, ze musiała ta pani słyszeć "gorący" finał mojego ekspoze... ...to ja przepraszam, że musiała pani słyszeć, co wyartykułowałem. - Nie, nie... ja bym tak chciała jak pan... Dopiero teraz widzę, kogo widzę... Widzę zmęczoną kobietę, bezradną... - Wie pani, mimo wszystko trzeba ten język trzymać na wodzy. Ach... Westchnęła tylko. - Co chciała mi pani jeszcze powiedzieć, bo przerwałem, proszę... Pochowałam właśnie córkę... Młodziutka... 21 lat... Nie mogę się z tym pogodzić... Rozumiem... Dukam. - Widzi pan... ja złożyłam ten pogrzebowy wniosek dzień po terminie... Naprawdę nie miałam do tego głowy... Straciłam wszystko... Nie wiem, jak pomóc tej pani... Stoję i słucham... - Odmówiono mi z tego tytułu wypłaty należnego świadczenia... Teraz nie mogę o tym pisać... Stałem tam z nią i słuchałem... Stałem przed niewyobrażalnym obrazem cierpienia... Przytuliłem panią i... ...wtedy złozyłem osobistą przysięgę. Nie dam się złamać. Przyjdzie czas, że "rozjebię ten niemoralny, zły system". Ów Pan Michał jest dalej urzędnikiem ZUS. Piszę świadomie Pan i Michał zaczynając z dużej litery, bo ten szary pracownik ZUS prowadził naszą sprawę przez 9 lat i udało się nam wspólnie doprowadzić sprawę do "szczęśliwego" finału. Dzięki niemu poznałem pracę ZUS od podszewki a moja historia, to jest coś naprawdę niewiarygodnego. Państwo w państwie mogło by jeszcze żyć naszą sprawą kilka lat, gdyby nam (mi i Strażnikowi Domowemu) nie pomógł ktoś jeszcze. Biker, Fazencjusz, Rumun i w mniejszym stopniu Karpiu i Cichy. To w "mniejszym" niczego im nie ujmuje. Każdy z nich pomógł mi jak potrafił. Zamknąć zaś temat - Andrzej Sztywny. Kumpel, który z własnej inicjatywy pożyczył nam pieniądze (nie małe), by ten temat zamknąć. Na deser Redzisław i Mario. Oni nie robili nic, by mi zaszkodzić. Bardzo często nic (o tym już wspominałem) jest początkiem wszystkiego. Z całej tej batalii pamiętam wiele skurwiałych sytuacji dotyczących ZUS ale poza tą na schodach, jeszcze jednak poruszyła mnie do granic. Sposób egzekwowania "należności" przez ZUS. Na raka ("pozdrawiam" pana szczerbę) umiera kobieta, oczywista zadłużona w ZUS po uszy. Wtręt: w 2015 mój przypadek szokował Pana Michała, 9 lat później - mój przypadek, ledwie jeden z wielu setek podobnych... W skali kraju nawet nawet nie chce myśleć... Umiera, w sensie, powoli uchodzi z niej życie i zaraz zgaśnie ale ZUS czuwa. Sprawę tej pani prowadzi Pan Michał. Jego psim obowiązkiem jest szukać do upadłego majątku zadłużonej, bo NA PEWNO TAKI MUSI BYĆ! Pan Michał sobie "nie radzi" a zadłużenie duże no i Pan Michał nieskuteczny (pewnie świadomie), więc sprawa umierającej pani wędruje do innego oddziału, na drugi koniec globusa PL. Po kilku dniach dzwoni pani urzędniczka z tego oddziału do Pana Michała. - Dzień dobry, ja taka i taka, prowadzę tę sprawę. ONA NAM ZARAZ UMRZE a na pewno ma jakiś ukryty majątek. Chciałabym aby mi pan pomógł... W tym momencie Pan Michał wchodzi pani w słowo, a pamiętajmy, ze wszystkie rozmowy w ZUS są nagrywane i mówi: - Czy pani siebie słyszy...? Ja nie kiwnę w tej sprawie palcem. Dość tego. Andrzej Sztywny proponował nam pomoc w spłacie zadłużenia już od dwóch lat. Sam fakt, ze podzieliłem się tym info, musiał być obrazem mojej narastającej latami frustracji. Na to to (dziele się z kimś własnymi problemami) nie zdobyła by się Strażnik Domowy. CO w domu, to w domu. Nie wynosimy niczego na zewnątrz... To ja w końcu pękłem... Złamałem tę złotą zasadę. Doprowadzony do krawędzi po ostatnim (wtedy) piśmie z ZUS. Dostajemy od Pana Michała korespondencję, po której Strażnik Domowy wybucha płaczem. mamy układ ratalny i się z umowy wywiązujemy ale... ZUS odmawia nam zmianę (naszych) warunków spłaty, złożonych do kolejnego aneksu. To chuj... Ale sposób, w jaki to "ZUS" zrobił, to przebrało miarę. ja ten dokument opublikuję, jak zakończę tę ciągnącą się jak flaki z olejem historię jednego podwórza. Na dokumencie widniej podpis... Pana Michała. Oczywista umawiamy się i spotykamy kilka dni później. Ja wiem, ze Pan Michał jest tylko pośrednikiem tych "wieści" i tak jest w istocie. - Gdybym pokazał państwu pismo, jakie otrzymałem w waszej sprawie, to nie wyobrażam sobie państwa - uzasadnionej reakcji. Ja siedziałem nad tym "pismem" dwa dni, by je jakoś "po ludzku" przeredagować... ja już nie daję rady... Odchodzę ze stanowiska. Pół roku później spotykamy się raz jeszcze. nawet nie możemy w tradycyjny sposób panu Michałowi podziękować. Ma już nowe stanowisko w... ZUS. Pomógł nam załatwić wszystkie formalności, kierując do znajomych sobie urzędników, którzy wykazują w tej mafijnej organizacji zwykłą empatię. - Panie Michale... Ja tej mendzie nie odpuszczę. Ja muszę dotrzeć do tego "ostatniego" dokumentu ale tej wersji, która wylądowała na Pana stole. Nie ma problemu. Ustawa o dostępie do informacji publicznej. Piszę wam o tym w celu małego usprawiedliwienia tonu, który czasami się przebija w moich komentarzach. Ktoś bardziej lub mniej przypadkowo oberwie. Nie jestem nieomylny ale wiem, że 2+2=4. Wiem też jednak, że życie bywa funkcją kwadratową i, że banalne równanie "x" do potęgi drugiej minus jeden równa się zero (x2-1=0) ma dwa rozwiązania i to "sprzeczne". Mimo wszystko nie dam rady pisać dalej, jak często nakazuje mi Fazencjusz fassi Fazique: - Krótko i do brzegu! Nie dam tak rady. Będę pisał po swojemu. |
Boso...
Oczywista w rożnych obszarach pomagało mi jeszcze trochę osób ale tę pomoc nazywam normalną "eksploatacyjną". Aż tak aspołeczny nie byłem, by nie utrzymywać jakiś normalnych relacji.
Nie będę już wracał do początku tego wątku, gdzie wspomniałem o pierwszej gwiazdce, zacytowałem swój tekst o depresji i pasji. Może teraz, byłby bardziej strawny i ujęty w realnym obszarze. Prawda jest taka, że z wielu powodów (głównie finansowych) byłem zdany na siebie. Wic w tym, że na tym, czego się podjąłem, to ja się praktycznie nie znałem. Praktycznie czyli fizycznie. - Fakt, że kiedyś na pracach wysokościowych potrafiłem wykleić całą ścianę wieżowca (okienną np.) wykleić z kumplem styropianem, oszlifować, obrobić, zatrzeć siatkę, osadzić parapety, otynkować (barankiem) i pomalować całość, pozwala mi stwierdzić, ze coś umiałem... Do tego wszystko robione z "rusztowań linowych" czyli popularnych zjazdów itd ale... To było dawno. - Fakt, potrafiłem kłaść terakotę w zawrotnym tempie z kumplem (także tylko we dwójkę) na Żeraniu (elektrownia). Skuwając starą, wylewając nową posadzkę i kłaść terakotę jak kitajska dziewczyna z jutuba. Wszystko to przy pracującym piecu, generującym ogromne ilości ciepła i by się nie usmazyć w bezpośrednim jego otoczeniu, przy temp. około 60st. pracowałem w bechatce i czapce uszatce jak ruski stachanowiec. I f-cznie w obu przypadkach byliśmy z kumplami stachanowcami. potrafiliśmy pracować po 14h dziennie przez dwa tygodnie non stop, praktycznie bez przerw a jak trzeba było to i więcej. Jeszcze w drugim Afganistanie potrafiłem się spiąć i machnąć trudny szlak solo, z ogromnym ciężarem na plecach bez żadnego przygotowania, cierpiąc przy tym niemożebnie z "wszystkiego". "Wszystko" było wszystkim, łącznie ze mną. Z dzisiejszej perspektywy nie jestem wstanie tego pojąć, że wytrwałem, że zrobiłem to. Zrobiłem, bo frajersko było się wycofać ze szlaku... Z dzisiejszej perspektywy coraz trudniej mi zrozumieć, jak ja ten remont przeszedłem. na pewno pomogło mi kondycyjne przygotowanie do wyprawy Szlakiem Bronisława Grąbczewskiego. Ciężki, wymagający trening przez pół roku. Cztery razy w tygodniu z zaliczeniem po drodze wstrząśnienia mózgu i to konkretnego. Przerwa w treningu trwała tylko dwa tygodnie. Potrafię być zawzięty. Miałem cel. Wracając do remontu. Kiedy zapadła decyzja, że rwę wszystko do gołej tkanki poza sufitami (tu przyjąłem inną metodę naprawy) i po dokonaniu tego... pojechałem na wyrypę. Pojechałem po swojemu. Nie miałem kasy. Więc pojechałem tanio. Musiało być tanio, a ja musiałem się z wyrypy zerwać. Cały wyjazd (golfem) z wizami, ubezpieczeniami, paliwem i pierdołami kosztował mnie 2100zł. Wróciłem z końcem kalendarzowego lata i... usiadłem. Sporo przemyśleń miałem już za sobą. Najważniejszy był koncept i plan. Najwięcej problemów wygenerowała "łazienka". I tu bez konsultacji z Fazikiem było by krucho. Niewątpliwie myślał bym trzy razy dłużej. Najgorsze w tym wszystkim było to, że większości tego, co było przede mną, nie potrafiłem zrobić. Na szczęście na tym etapie miałem z kim konsultować. Wyobraźcie sobie faceta, który całe życie wynajmuje mieszkania, w których mieszka i nie interesują go za bardzo sprawy eksploatacyjne. Po prostu się uwsteczniasz. Nie jesteś na bieżąco. Byłem jak dziecko ze smartfonem w ręku, które dostało zadanie domowe: zbuduj karmik dla ptaków i szuka rozwiązań z pomocą AI. Na całe szczęście kończyłem te technikum i z fizyką (fikołkami) byłem jeszcze za pan brat. Siedziałem przed domem i czytałem, czytałem, czytałem... Oglądałem filmy instruktażowe. Zaliczyłem dwie wizytacje Fazika: - Krótko i do brzegu! No to wziałem się do roboty... Mniej więcej wyglądało to tak: |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:26. |
Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.