No dobra, wyspaliśmy się za darmo, to pora ruszać dalej. Na Hiiumie zaliczamy muzeum wojskowe i jedną latarnię morską -tę, która akurat stoi zaraz obok muzeum

Na górę nie chce nam się włazić, bo w nogach nadal czujemy zwiedzanie Rygi

Ale pod latarnią też jest super.
1.jpg
2.jpg
3.jpg
4.jpg
Maciek idzie pływać, a ja idę obserwować ptaki (zaobserwowane ptaki będą się z czasem pojawiać o tu
https://www.instagram.com/warszawskie_sepy/ ).
5.jpg
Na temat wrażeń z pływania to może sam opowie

Ja za to przecieram oczy ze zdziwienia, bo jakim cudem widzę pingwina? Czy w Estonii żyją pingwiny?! No ja rozumiem, że trochę na północ, ale żeby aż PINGWINY?!
6.jpg
No więc w Estonii nie żyją pingwiny, a to na zdjęciu do alka zwyczajna.
Potem jeszcze spory zaskroniec postanawia przyprawić mnie o lekki zawał serca wypełzając nagle spod niskiego kamiennego schodka, na którym siedzę i ruszamy do muzeum.
7.jpg
Muzeum fajne. Takie trochę zbiorowisko wszystkiego, co wpadło w ręce, ale całkiem schludnie wyeksponowane, sporo różnej maści pojazdów, do niektórych nawet można wejść. No i oczywiście wsparcie dla Ukrainy
8.jpg
9.jpg
10.jpg
11.jpg
12.jpg
13.jpg
14.jpg
15.jpg
A eksponaty czasem zaskakująco przypominają kupę złomu
16.jpg
I ciekawostka -Łotwa i Estonia czerwoną porzeczką stoją. W Rydze nawet widziałam żywopłoty wzdłuż ulicy z czerwonej porzeczki, a estońskie lasy i parki krzakami temi stoją. Ciekawe dlaczego.
17.jpg
I znowu pakujemy się na prom. A przed wjazdem taka reklama
18.jpg
18a.jpg
A na promie takie widoczki. Niebywale odprężające.
19.jpg
Natomiast zaraz po zjechaniu z promu przy głównej drodze takie atrakcje.
20.jpg
21.jpg
22.jpg
To dwór Ungru, który miał być najwspanialszym neobarokowym dworem Estonii, ale miał pecha. Budowali go w latach 1893-99, ale najpierw skończyła się kasa na dokończenie budowy, potem stał pusty, podczas II wojny światowej stracił iglicę, a po wojnie przejęło go wojsko radzieckie, co nie mogło skończyć się dobrze. W 1968 nawet wpadli na pomysł, żeby materiał z dworu wykorzystać do budowy pasa startowego na pobliskim lotnisku. Lokalne władze wywalczyły zaprzestanie tych niecnych działań, ale 1/3 murów zdążyła już wylądować na lotnisku.
Swoją drogą to lotnisko to też należało zwiedzić, ale jakoś mi umknęło podczas planowania trasy

Więc jak ktoś będzie w okolicy, to polecam zajrzeć za dwór Ungru i sprawdzić na co poszedł kamień z jego murów.
W drodze do Tallina mieliśmy jeszcze jeden punkt do odhaczenia - zalaną żwirownię z porzuconym budynkiem na środku powstałego jeziora. Na googlu wyglądało super. Turkusowa woda, na brzegu kilka osób. A na miejscu okazało się, że to w pełni zorganizowane, płatne i bardzo oblegane kąpielisko z gigantycznym parkingiem, atrakcjami, dmuchanym parkiem wodnym, knajpą puszczającą głośną muzykę... Można też dopłacić 3 euro do biletu i zwiedzić zamknięte więzienie stojące na brzegu. No ale dobra, zapłacone, to trzeba korzystać, choć ze sporym niesmakiem.
No i jak tak korzystaliśmy z niesmakiem, to okazało się, że to jednak bardzo fajne miejsce. Woda jest mętna tylko tu, gdzie ludzie. Maciek wypłynął do drugiego brzegu i zameldował, że tam woda jest krystalicznie czysta. Ja wprawdzie pławiłam się tam, gdzie wystarczająco płytko (i przy okazji też mętnie, niestety), ale to pławienie też było całkiem przyjemne.
23.jpg
24.jpg
No a potem uznaliśmy, że jeszcze wejdziemy sobie na tę górę obok, co ma zbocza tak fajnie wypłukane przez wodę. Łatwo nie było, ale było warto.
25.jpg
26.jpg
27.jpg
A tu Maluch obok nieco większego kolegi
28.jpg
Tutaj też Maciek zauważył naszą drugą awarię - światła cofania cały czas mrugały. Więc je odłączył

No bo już bez pierdół, na ekspresówce cofać nie będę, a jak gdzieś na parkingu będę musiała, to przecież widać, w którą stronę nibyautko się przemieszcza. Przez resztę urlopu rozglądaliśmy się za jakimś najazdem albo kanałem, gdzie mój nadworny mechanik mógłby zerknąć pod spód i spróbować to ogarnąć, ale no nie złożyło się.
W tym odcinku miał się też już pojawić Tallinn, ale znowu nazbierałam za dużo zdjęć i trzeba to będzie rozdzielić